son

wtorek, 27 maja 2014

Rozdział 6



Gdy ostatni raz siedziała na tylnym siedzeniu czarnej Impali była ledwo świadoma tego co się z nią dzieje. A wszystko przez nieudany zamach na jej życie. Zmęczona czekaniem na braci dotknęła zadrapań na tyle przedniego siedzenia które znajdowało się tuż przed nią. Uśmiechnęła się pod nosem przypominając sobie jak powstały. Połamała wtedy paznokcie ale złość która ją wtedy ogarnęła sprawiła ,że nie panowała nad sobą. To właśnie tamtego dnia tata wywiózł ją do jej pierwszej szkoły z internatem. I to dlaczego? Z powodu jej kłamstwa. Oparła ciężką od niewyspania głowę o okno. Dean i Sam tak jak obiecali nie zostawili jej, jednak mimo tego ,że jeździła teraz z nimi czuła się jak więzień. Wręcz jak za dawnych czasów. „Zostań w samochodzie”, „Zostań w pokoju”- ciągłe rozkazy i zakazy. Wiedziała ,że są one kierowane jej dobrem jednak to nie sprawiało ,że czuła się z nimi lepiej. Za wpół przymkniętych powiek ujrzała jakiś ruch w wstecznym lusterku, przymrużyła oczy by widzieć wyraźniej ,coś wysokiego i czarnego zbliżało się do niej. Czy to policjant? Nim zdołała cokolwiek zrobić ujrzała wycelowaną w nią broń z obu stron samochodu
-Wyjdź powoli z samochodu z podniesionymi rękoma, powoli!- usłyszała krzyk i zrobiła to o co ją tak grzecznie poproszono. Nim została brutalnie odwrócona i zakuta w kajdanki ujrzała jeszcze jak jej bracia są wyprowadzani z budynku. Jej spojrzenie i Sama na chwilę się z krzyżowało gdy nagle szarpnięciem rzucono ją na drzwi impali
-Ręce- usłyszała rozkaz i zimna stal boleśnie zacisnęła się wokół jej nadgarstków. Syknęła lekko z bólu gdy policjant złapał ją mocno za ramię i popchnął w stronę radiowozu. Dean został już brutalnie wepchnięty do wnętrza samochodu. Usłyszała głośne i siarczyste przekleństwa.
-Hej. Wypuście ją! Ona nie ma nic z tym wspólnego!- Sam zaparł się nogami odwracając się w jej stronę. Kiwnęła ,że wszystko jest w porządku choć jej serce zamarło z przerażenia. Przecież nigdy jej nie aresztowano.
-To się okaże- śmiech za plecami dziewczyny przyprawił ją o gęsią skórkę. Delikatniej niż bracia została usadzona na tylnym siedzeniu radiowozu.

***

Brunetka została wprowadzona jako pierwsza na komisariat. Zaraz po tym jak posadzoną ją i przykuto do jednego z biurek ,podszedł do niej jakiś mężczyzna. Uniosła pewnie głowę mierząc go wzrokiem. Był to czarnoskóry policjant o przystojnej choć surowej twarzy. Wpatrywał się w nią intensywnie, jak gdyby chciał tym samym odgadnąć jej myśli.
-Jestem agent specjalny Victor Hendrickson- przedstawił się siadając na krawędzi biurka. Wziął do ręki jej portfel który jej zabrano po wyjściu z radiowozu. -Emma Mary Winchester, siostra Sama i Deana- wyrecytował znudzonym głosem- jedyne jasne do tej pory światełko w tej chorej rodzince- dodał a dziewczyna zacisnęła pięści
-skoro takie jasne to co tu robię?- zapytała przez zaciśnięte zęby
-to właśnie staramy się ustalić. Jak się okazuję zostałaś uznana za zaginioną. -znowu przeszył ją wzrokiem- wzorowa uczennica i obywatelka, jak to się stało ,że zostałaś wplątana w ciemnie interesy swoich braci? Chyba nie chcesz mi powiedzieć ,że też wierzysz w potwory i spółkę?- zaśmiał się rzucając niedbale portfel na biurko
-Co najdziwniejsze twój chłopak, także student Robb Flurry też zaginął. I nie uwierzysz ale ostatni raz był widziany z... Tobą. -widziała ,że czerpie z tego niezwykłą radość. Jakby bawiło go to ,że coś jednak na nią znalazł- jak każdy zaniepokojony policjant sprawdziłem tą sprawę i przeglądając monitoring nie uwierzysz kogo zobaczyłem... twoich braci
-i zapewne to ,że zainteresował się pan właśnie moją sprawą nie ma nic wspólnego z tym kogo jestem siostrą?- zapytała ironicznie poruszając zdrętwiałym nadgarstkiem. Znowu usłyszała śmiech gdy mężczyzna się podnosił
-Jak na razie zostaniesz zatrzymana w celu przesłuchania- usłyszała nim się oddalił. Po jakimś czasie na komisariat zostali wprowadzeni Sam i Dean. Mieli skute ręce i nogi przez co z trudem się poruszali.
Nagle w całym pomieszczeniu zapadła cisza i wszystkich wzrok skupiony był na ich osobie. Jednak tylko jedna para oczu wpatrywała się w nich z troską i miłością. Posłali Emmie pytające spojrzenie na co ona się delikatnie uśmiechnęła chcąc ich uspokoić. W środku jednak była przerażona, jak im się uda z tego wyjść? W końcu mówimy tu o więzieniu, o prawdziwym ludzkim więzieniu.

Nie wiedziała ile czasu już tak siedziała ale całkowicie straciła czucie w palcach u dłoni. Jakiś czas temu wybuchło zamieszanie. Nie wiedziała co się stało ale usłyszała ,że Dean został ranny. Jej serce zamarło a plecy oblał zimny pot. Jeden z policjantów wykrzykiwał coś wskazując na nią jednak nie zrozumiała go. Agent Wiecznie Spięty jak go nazwała wybiegł ze strony cel wręcz przerażony. Zakazał komukolwiek się tam zbliżać. Nagle zgasły światła i w pomieszczeniu wybuchła panika. Wszyscy próbowali dzwonić jednak nic nie działało.
-To nie wróży nic dobrego- szepnęła rozglądając się.
Poruszyła palcami czując nieprzyjemny ucisk. Szmaciana bransoletka wpięła się pod kajdanki tym samym jeszcze bardziej zwiększając ucisk i utrudniając przepływ krwi do dłoni
-Przepraszam, czy mógłby ktoś mi pomóc?- zawołała ale nikt nawet nie zwrócił na nią uwagę oprócz dziewczyny która przez chwilę wpatrywała się w nią przerażona
-Hej, hej proszę. Bransoletka się zaczepiła, proszę. Nic ci nie zrobię- zawołała błagalnie w kierunku dziewczyny. Ta powoli wstała zza biurka i podeszła do niej niepewnym krokiem. Brunetka spojrzała na identyfikator dziewczyny
-Nancy tak? Jestem Emma. Mogłabyś zdjąć mi proszę tą bransoletkę, możesz ją nawet przeciąć? -szepnęła przyjaźnie uśmiechając się do dziewczyny. Ta zrobiła to o co ją poproszono nie odzywając się ani słowem i za wszelką cenę starając się nie dotknąć skóry Emmy. Ta odetchnęła czując jak ucisk maleje i przez dłoń przechodzi ciepło
-dziękuje ci Nancy, mam prośbę- zaczęła niepewnie, nie wiedząc czy powinna ją o to prosić- czy sprawdziłabyś czy z moim bratem wszystko w porządku? -widząc jak dziewczyna zaczyna się cofać dodała- proszę. Wystarczy ,że zajrzysz tam z daleka. Nie musisz do nich podchodzić ani z nimi rozmawiać. Proszę, martwię się o niego -poczuła łzy zbierające się w pod powiekami
-Dobrze- dziewczyna odszepnęła wycofując się. Emma odchyliła głowę z ulgą.

Po jakimś czasie usłyszała krzyk dziewczyny i w pomieszczeniu znowu wybuchło zamieszanie. Wstała gwałtownie jednak przykute do biurka kajdanki pociągnęły ją znowu do pozycji siedzącej. Jęknęła próbując zobaczyć co się dzieje. Nancy wróciła trzymając się za nadgarstek i unikając wzroku Emmy.
Która za wszelką cenę starała się przełknąć gulę która rosła w jej gardle. Nie była na to gotowa, nie była gotowa na nic w tym stylu. To było po prostu za dużo jak na nią. Wychowywała się w szklanej bańce, zawsze chroniona przed wszystkim i wszystkimi. Nawet jeśli jej ojciec i później bracia wykonywali zapewne najniebezpieczniejszy zawód na świecie ,ona była bezpieczna. Żyła w strachu ale tak samo jak i teraz nie bała się o siebie. Umierała z obawy o swoją rodzinę, która ciągle się kurczyła. Za każdym razem gdy któryś z nich wracał do domu ranny lub nawet poobijany ona przechodziła katusze. Sam widok cierpienia jej ojca lub braci wyniszczał ją od środka. W końcu doszło do tego ,że zwykły bunt nastolatki przerodził się w konflikt z ojcem. Obwiniała go o to ,że nie potrafił odpuścić, że skazał ich na takie życie. Teraz potrafiła to zrozumieć ale nie naprawi to przeszłości.
Zacisnęła mocniej powieki pozwalając łzom płynąć, nim jednak pierwsza z nich zdążyła spłynąć po jej policzku czyjaś dłoń zgarnęła ją oplatając ciepłem jej twarz. Otworzyła powoli oczy bojąc się ,że okaże się to tylko snem.
-Wszystko będzie dobrze- spokojny głos Sama sprawił ,że jeszcze więcej łez spłynęło po jej twarzy. Chciała go przytulić jednak znowu nie doceniła siły policyjnych kajdanek.
-Rozkujcie ją!- za plecami Sama wyrósł nagle rozwścieczony Dean. Jedną ręką przyciskał zakrwawiony ręcznik do ramienia. Był ranny ale żył, co było najważniejsze. Odetchnęła z ulgą
-Żyjesz- wyszeptała już spokojna
-Nie tak łatwo się mnie pozbyć, muszą się bardziej postarać- uśmiechnął się krzepiąco jednak było widać ,że coś ukrywa- mamy teraz inny problem- wydusił z siebie zerkając podejrzliwie na policjanta który rozkuwał Emmę- demony- dodał widząc jej pytające spojrzenie.

Nie minęło nawet 15 minut a wszystkie wejścia i okna były wysypane solą drogową i zabezpieczone pułapkami na demony. Wszyscy oczekiwali Deana który wyszedł zabrać potrzebny arsenał z samochodu. W chwili której usłyszeli jego krzyk -Nadchodzą- czarny dym naparł na budynek przysłaniając swoim mrokiem okna i drzwi. Nie trzeba być znakomitym łowcą by wiedzieć ,że jest ich zbyt wielu a to nie wróży nic dobrego. Było źle, naprawdę źle i można było to wyczuć w atmosferze która panowała wśród zgromadzonych.
Emma stanęła pomiędzy braćmi, sparaliżowana ze strachu. Oczekiwała najgorszego, bo jak niby To miało ich ochronić przed Tym. Ciemność jednak minęła pozostawiając po sobie jedynie śmiertelną ciszę.
-Wszyscy cali?- krzyk Deana przerwał ją wyrywając wszystkich z osłupienia. Wyjął z torby naszyjniki z ochronnym znakiem i rozdał je wszystkim. Emma dotknęła srebrnej bransoletki którą dostała od taty.
Demony w tym czasie zdążyły już opętać ludzi którzy otoczyli komisariat. Jedyne co pozostało grupie uwięzionych w środku osób to czekać.
Emma siedziała na krawędzi biurka zaraz obok Nancy starając się nie panikować. Wiedziała od Deana ,że demony przybyły tu po Sama jednak nie wykluczało to możliwości ,że potraktują ją jako bonus.
-Czy ty też jesteś ...łowcą?- słodki i delikatny głos Nancy wyrwał ją z rozmyślań, nim zdążyła jednak odpowiedzieć obie poderwały się z miejsca słysząc rozbijające się szkło. Stanęły jak skamieniałe nie wiedząc czy powinny iść za źródłem hałasu. Emma zaczęła powoli poruszać się do przodu jednak Sam który był szybszy stanowczym gestem dłoni zakazał się jej zbliżać. Posłuchała go wracając do przerażonej Nancy.

Do jednego z pomieszczeń wkroczyła dumnie blondynka pokryta śladami krwi. Usiadła na biurku wymieniając zdawkowe informacje z Deanem. Emma dołączyła do reszty w trakcie gdy dziewczyna zadała pytanie Samowi
-nie powiedziałeś Deanowi?- wszystkie twarze wraz z Emmy powędrowały zaskoczone w stronę Sama. Ten zmieszany unikając wzroku starszego brata opuścił głowę.
-nie powiedział czego?- Dean odwrócił się gwałtownie w stronę blondynki
-jest nowy lider, uwielbiany przez wszystkich- Emma spojrzała na nią zdezorientowana i przy mroczona. Nie wiedziała czemu ale gdy ujrzała dziewczynę która wzięła się znikąd poczuła chłód. Zimny dreszcze wstrząsnął jej ciałem, i dopiero po chwili spostrzegła ,że blondynka przygląda się jej.
-Lilith bardzo ale to bardzo by chciała zobaczyć wnętrzności Sama zawieszone na kiju ale gdyby tylko wiedziała ,że Emma żyje zapewne z chęcią pojawiła by się tu osobiście by pozbyć się dwóch problemów naraz. Uważa Sama za konkurencję zaś Emmę za zagrożenie- jej ton przyprawił brunetkę o kolejne dreszcze. Przysunęła się bliżej do brata bliźniaka.
-Wiedziałeś o tym?- Dean znowu spojrzał na Sama tym razem jeszcze bardziej rozeźlony- Jest jeszcze coś o czym powinienem wiedzieć?- dodał głośniej. Ten jednak jedynie odwrócił ponownie głowę spoglądając na pustą przestrzeń. Emma nabrała powietrza w płuca odwracając się do wszystkich tyłem chcąc się od tego wszystkiego odciąć. Lilith sądziła ,że ona nie żyje dlatego nikt nie próbował jej zabić od czasu Robba. Jednak nadal polowała na Sama co było nawet gorsze. Przejechała drżącą dłonią po włosach starając się nad sobą zapanować.
'Odetnij się od rzeczywistości, skup się na oddechu, nie wpadaj w panikę'- powtarzała sobie niczym modlitwę jednak do jej uszu dotarło zdanie które ją zaciekawiło
-Znam zaklęcie które wyprowadzi was żywych a każdy demon znajdujący się w promieniu dwóch kilometrów wyparuję, łącznie ze mną- odwróciła się powoli.
-To zaklęcie jest bardzo specyficzne, potrzebujemy cnotliwego człowieka- dodała przyglądając się twarzom wszystkich
-Jestem cnotliwy- starszy z braci wstał dumnie zgłaszając się, ale gdy tylko te zdanie wyszło z jego ust niczym zimny sztylet powietrze przeciął śmiech Ruby
-Niezła próba, chodzi mi o dziewicę- dodała nadal wesołym tonem , tym razem to Dean zaczął się śmiać.
-Nikt tutaj nie jest dziewicą- na te słowa obie, Emma i Nancy zrobiły krok do tyłu. Zapadła cisza i po kolei każdego wzrok zaczął podążać ku dziewczynom. Policzki Emmy stały się purpurowe.
-Nie... niemożliwe... chyba żartujesz... to znaczy Emma tak.... to dobrze... ale wy obie.... nigdy... ani razu... to znaczy... WOW- Dean zaczął się plątać nie mogąc ukryć zdziwienia. Jeśli poprzednio policzki Emmy były purpurowe to teraz ich odcieniu nie dało się opisać. Jej własny brat mówiący o jej dziewictwie, to jedna z tych chwil których nie chce się przeżyć.
-więc co mam zrobić?- nim Emma zdążyła się otrząsnąć, Nancy zabrała głos. Ruby wstała powoli zbliżając się do dziewczyny
-Nie ruszaj się, kiedy będę wyrywać ci serce z klatki piersiowej- Nancy cofnęła się nagle
-Co?- wyszeptała
-Oszalałaś?- za demonicą pojawił się nagle Dean
-Proponuję rozwiązanie- odpowiedziała oburzona tak jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie
-Proponujesz zabójstwo- zaczęła się niekończąca się wymiana zdań. Co jest słuszne a co nie? Czy jest to jedyne rozwiązanie?
-Cisza!- Emma wyszła na środek pomieszczenia unosząc ręce by uciszyć wszystkich. -Czy zabijając demony ,ludzie których opętali przeżyją?- zapytała nie zważając na protesty Deana
-Tak, jeśli ich ciała są całe to tak- zbliżyła się do Ruby gotowa na takie poświęcenie. Wiedziała ,że nie przeżyje wyrwania serca, mimo jej zdolności regeneracyjnych. Jednak wizja możliwości uratowania braci i tych wszystkich ludzi była zbyt wielka i ważna. Czyjaś ręka szarpnęła ją do tyłu. To był Sam- to jedyne wyjście- sprzeciwiła się starając się wyrwać
-Przestańcie!! Nikt.nie.będzie.zabijał.żadnych.dziewic !- Dean po raz kolejny podniósł głos a jego ton mówił wyraźnie ,że nie toleruję żadnego sprzeciwu.


Tak więc skończyło się na innym planie, bardziej ryzykownym i nie gwarantującym zwycięstwa ale takim który miał za zadanie nie poświęcać nikogo. Emma ,Nancy i jeden z policjantów dostali najłatwiejsze zadanie: mieli zamknąć drzwi gdy już wszystkie demony wejdą do środka. Emma wiedziała ,że zostało ono im przydzielone bowiem sprawiało ,że nawet jeśli plan by nie wypalił byliby bezpieczni na zewnątrz. Leżąc na dachu obserwowali jak opętani przez demony ludzie w pośpiechu wbiegali do środka. Emma starając się ignorować odgłosy walki z wewnątrz pomagała zamykać i zabezpieczać solą drzwi. Wszystko szło zgodnie z planem do momentu. Zasypywała właśnie ostatnie z drzwi gdy te się otworzyły i ze środka wybiegł czarnoskóry mężczyzna z czarnymi oczami. Emma wstrzymała oddech przylegając ciałem do ściany, jednak demon spojrzał jedynie na nią i uciekł. Zdziwiona patrzyła za nim w czasie gdy Nancy dokańczała zabezpieczać drzwi.


***

Dziewczynka w różowym płaszczu delikatnie szczotkowała włosy swojej lalki. Nuciła przy tym jakąś melodie, niezrozumiałą w pierwszym momencie. Całkowicie pochłonięta zabawką zdawała się nie zauważyć mężczyzny który do niej podszedł. Dla kogoś nie wtajemniczonego ta sytuacja wydawałaby się niewłaściwa i niebezpieczna dla małej dziewczynki. Jednak przyglądając im się można dostrzec ,że to właśnie mężczyzna jest przerażony.
-Lilith- wyjąkał skupiając swoje czarne oczy na lalce dziewczynki
-Tak Creonie?- zapytała wesołym tonem nie podnosząc wzroku znad zabawki
-Ona żyje- wyszeptał i w tym samym momencie jasnowłosa lalka upadła na ziemie pochłonięta płomieniami. Dziewczynka podniosła wzrok a jej mlecznobiałe oczy pałały złością

-Zabij ją inaczej ja zabiję ciebie



________________________________

Rozdział jest dłuuuuugi przepraszam jeśli Was zanudziłam :D
Jednak kolejny rozdział pojawi się dopiero w połowie czerwca zapewne choć może znajdę chwilę i napiszę
zaczyna się sesja dlatego
Dziękuje 4 obserwatorom bloga to wiele dla mnie znaczy
oraz BARDZO DZIĘKUJE osobom komentującym dzięki temu mam motywację do pisania w szczególności dziękuje laurkaa k

sobota, 17 maja 2014

Rozdział 5




Wsłuchaj się w mój głos, rozluźnij mięśnie wyobrażając sobie coś co cię uszczęśliwia. Weź powoli wdech, tak jest. Teraz wypuść powoli powietrze ustami, czujesz to? Twoje ciało się rozluźnia, czujesz energie przepływającą przez nie? Jeszcze raz nabierz powietrza i....”- gwałtownym szarpnięciem wyjęłam słuchawki z uszu. To niby miało mnie uspokoić? Ten denerwujący ton starego faceta który uczy jak się oddycha? Wypuściłam gwałtownie powietrze wpatrując się w sufit. Podniosłam rękę nad głowę i wpatrywałam się w swoją dłoń. Skóra była nienaruszona, wręcz zbyt idealna. Pomyślałam czy kiedykolwiek byłam ranna, ale tak poważnie. Nie. Zacinałam się czasem papierem, lub kaleczyłam nożem lub innym przedmiotem, gdy nieposłusznie z ciekawości zaglądałam do torby taty. Jednak to były drobne zadrapania. Goiły się zawsze szybciej niż u moich braci ale nigdy nie natychmiastowo. Przypomniałam sobie o ataku Robba-demona wiedziałam ,że zadał mi on wtedy cios ale wolałam w to nie wierzyć. No bo jak wyjaśnić to ,że wpierw widziałam nóż wbity w moje ciało a następnie nie było tam nic oprócz krwi. Zakryłam twarz dłońmi próbując się skoncentrować.

Po tym jak krzykiem zabroniłam Bobbiemu opatrzyć mi ranę, atmosfera pomiędzy nami stała się jeszcze bardziej chłodna. Nie chciałam mu sprawiać przykrości ale bałam się jak zareaguje na to co zobaczy. Wróciliśmy do domu pięć dni temu a ja nadal nie mam pojęcia jak mu to wytłumaczyć. Mijamy się przy posiłkach i wymieniamy zdawkowe słowa gdy czegoś od siebie potrzebujemy ale to tyle,nic więcej. Po naszym polowaniu zmieniły się też warunki mojego uziemienia. Teraz mogę wychodzić na zakupy ale za to zanim pójdę spać muszę obsypywać próg oraz okna solą, tak dla bezpieczeństwa.
Gdy tylko udało mi się usnąć obudziło mnie głośne trzaśnięcie drzwiami frontowymi. Zerwałam się z łóżka podbiegając do okna, ujrzałam stojącą przed domem impalę i moje serce podskoczyło do góry. Wybiegłam z pokoju potykając się o własne nogi i przeskakując po dwa stopnie naraz zbiegłam na dół w chwili gdy właśnie witali się z Bobbym
-Sam, Dean- krzyknęłam rzucając się w ramiona Deana który stał najbliżej. Dopiero czując jego ramiona zamykające mnie wewnątrz jego uścisku poczułam jak bardzo mi ich brakowało przez ten czas spędzony tutaj.
-hej siostro- zaśmiał się Dean czochrając moje i tak nie uczesane włosy. Uśmiechnęłam się odsuwając się od niego i tym razem lądując w ramionach Sama. Wiedziałam ,że się cieszą na mój widok ale widziałam także ,że coś jest nie tak. Po ich minach można było wywnioskować ,że jest coś co chcą jak najszybciej powiedzieć Bobbiemu a nie mogą ponieważ ja tu jestem.
-Przyniosę Wam coś do picia- szepnęłam i nie czekając na ich odpowiedź ruszyłam w stronę kuchni. Jako ,że była ona połączona z salonem usłyszałam głośne przekleństwa Bobbiego gdy otwierałam lodówkę
-Idioci! Jak mogliście pozwolić jej go zabrać- krzyczał nie zważając na to ,że go usłyszę- zapewne już go sprzedała – dodał ciszej ale usłyszałam jeszcze powtarzane pod nosem 'idioci' gdy zaczął chodzić po pomieszczeniu. Wzięłam trzy piwa i ruszyłam w ich stronę
-możemy przestać udawać ,że te kilka metrów sprawia ,że nic nie słyszę- rzuciłam w stronę Deana który chciał coś powiedzieć ale zamilkł widząc ,że idę. Sam zaśmiał się biorąc ode mnie butelkę.
-Pewna 'kobieta'- zaczął Dean akcentując drugie słowo- zabrała... ukradła nam coś cennego- wyrzucił z siebie cały się trzęsąc ze złości.
-Co takiego?- zapytałam siadając na wolnym krześle i wpatrując się na przemian w twarz każdego z nich . Dean udawał ,że nad czymś pilnie myśli, Sam nagle był tak spragniony ,że naraz wypił całe piwo a Bobby tak samo zdziwiony jak ja wpatrywał się w nich.
-ukradła broń, bardzo cenną broń- wypalił wreszcie wiedząc ,że niczego się nie dowiem od braci. Zmarszczyłam brwi skupiając się więc na nim
-broń? Tyle hałasu o jakąś broń? Macie ich na pęczki- mruknęłam
-ta była inna, miała specjalne... właściwości- dodał a ja postanowiłam tego nie drążyć bo tak naprawdę nie interesowało mnie to. Zamiast tego TE zdanie samo wypłynęło z moich ust.
-Coś jest ze mną nie tak.- byłam równie zaskoczona co i oni. Wpatrywałam się w nich przerażona nie wiedząc co mi strzeliło do głowy. Pięć dni i pięć nocy analizowałam każde za i każde przeciw powiedzenia im prawdy. Za każdym razem było tak samo, albo jakieś ZA było nie wystarczalnie mocne albo PRZECIW było zbytnio przerażające. A teraz? Mimowolnie ,bez zastanowienia miałam zamiar zaryzykować. Cisza która zapanowała była tyle przerażająca co dokuczliwa. Czekałam całą wieczność aż ktokolwiek się odezwie.
-Co masz na myśli?- zapytał Sam tak samo zdezorientowany co reszta. Szerze, myślałam że puszczą to mimo uszu, że wezmą to za moją kolejną fanaberię. Zastanawiało mnie czemu wzięli to tak na poważnie? Czyżby coś wiedzieli?
-nie powiedziałam wam wszystkiego- szepnęłam nie wiedząc jak mam zacząć. Widząc ,że czekają aż będę kontynuować dodałam- wtedy gdy Robb a raczej demon mnie zaatakował... nie powiedziałam wam o czymś
-o czym Ems?- spokojny ton Deana mnie zaskoczył bowiem do niego nie pasował. Zazwyczaj krzyczał, klął lub warczał zniecierpliwiony i nadpobudliwy. Teraz zaś stał naprzeciw mnie, wpatrując się we mnie tymi wielkimi zielonymi oczami pełnymi mieszanki... strachu i troski.
-gdy mnie zaatakował coś się stało. On... dźgnął mnie nożem.- Sam spojrzał na Deana dając mu jakiś znak. Zapewne pomyśleli ,że zwariowałam- nie oszalałam. Widziałam go wyraźnie wbitego w moje ciało. Jestem tego pewna tak samo jak tego ,że teraz przed wami siedzę
-Emma to nie tak ,że ci nie wierzymy – Sam uklęknął obok mnie zamykając moje dłonie w swoich- ale sama musisz przyznać ,że to brzmi dziwnie. Nie byłaś ranna gdy przyjechaliśmy
-Wiem !-krzyknęłam podrywając się do góry i odpychając od siebie brata- dlatego sądzę ,że coś jest ze mną nie tak- dodałam łamiącym się głosem. Przeczesałam palcami włosy nie wiedząc jak mam ich przekonać
-Bobby!- zwróciłam się w stronę mężczyzny- pamiętasz jak się skaleczyłam? Widziałeś ranę ,prawda?- zapytałam
-tak- odpowiedział krótko wpatrując się we mnie. Zapewne miał nadzieję ,że nie wydam jak doszło do tego skaleczenia. Podniosłam w jego stronę rękę
-Spójrz- rozkazałam a jego źrenice się powiększyły. Po raz kolejny się zawiodłam. Byłam gotowa na krzyki, retoryczne pytania, zdziwienie, cokolwiek połączone z trzema parami oczu skierowanymi na mnie. Zamiast tego najpierw skupili swoją uwagę na Samie ,następnie na sobie nawzajem a ich niema konwersacja była wręcz namacalna.
-co tu się do diabła dzieję ?!- rozłożyłam bezradnie ręce nie wiedząc co mam o tym myśleć. Stałam tak z otwartą buzią będąc pewna ,że musiałam przenieść się do jakiegoś innego i bardzo dziwnego świata.
-My też coś przed tobą zatailiśmy- Sam podszedł do mnie dłonią wskazując ,że mam usiąść. -wiemy dlaczego mama umarła- dodał siadając obok mnie.
-To ma związek z Samem i jak się teraz okazuję także i z tobą- po mojej drugiej stronie na skraju biurka usiadł Dean. Kontynuowali zanim moje myśli pozwoliły mi powiedzieć cokolwiek.
-Jak już wiesz tamtej nocy gdy Ty i Sam skończyliście pół roku mama została zabita przez demona który stał nad łóżeczkiem Sama. Ty spałaś w pokoju Deana...
-Tata powtarzał ,że cały dzień płakałam za każdym razem gdy kładli mnie w naszym pokoju. Dlatego mama położyła mnie gdzie indziej- wyszeptałam przerywając, musiałam zacząć sobie to układać bowiem trafiały do mnie strzępki zdań
-tak to prawda, nam mówił ,że musiałaś w jakiś sposób wyczuć to co się wydarzy- tym razem głos zabrał Dean- demon który pojawił się w waszym pokoju nie był tam bez powodu, chodziło mu o Sama. On...
-nakarmił mnie swoją krwią- dokończył mój bliźniak opuszczając głowę
-miał jakieś chore zamiary co do niego i innych dzieci którym zrobił to samo -niespodziewanie głos zabrał Bobby
-ale jak to się ma do tego co dzieję się ze mną?- zapytałam chociaż przeczuwałam co usłyszę
-najprawdopodobniej zanim mama nakryła go przy Samie musiał być także i u ciebie- usłyszałam i poczułam nadchodzący atak paniki- u Sama też pojawiły się dziwne....'zdolności', takie jak na przykład prorocze sny – usłyszałam jeszcze ciężko łapiąc oddech
-to znaczy ,że mam w sobie krew demona?!- wyjąkałam zaciskając dłonie na oparciu fotela. Sam spojrzał na mnie z bezradnością kładąc swoją dłoń na mojej
-wiem jak się teraz czujesz, ale uwierz mi na słowo . To ,że być może masz ją w swoim organizmie nie zmienia tym kim jesteś. Nadal jesteś naszą siostrą, dobrą i najsłodszą osobą jaką znamy. Jeżeli ktoś z krwią demona jest taki jak ty to każdy z nas powinien ją w sobie mieć- dodał z lekkim uśmiechem, a mi zrobiło się nagle lżej. Nie z powodu jego słów ale tego ,że przecież nie jestem w tym sama. Przytuliłam go pozwalając łzom swobodnie wsiąkać w jego koszulę
-boję się- szepnęłam- nie zostawiajcie mnie już nigdy więcej, obiecajcie
-obiecujemy.




--------------------------------------------
Ojaaa dziwny ten rozdział, naprawdę dziwny.  Przepraszam za to. :) no i krótki 
następny będzie na podstawie odcinka 3x12 :D szykujcie się na... więzienie. 


piątek, 9 maja 2014

Rozdział 4





Wiedziałam ,że Bobby się od razu nie zgodzi. To było pewne. Na samym początku pomyślał ,że żartuję jednak widząc mój zawzięty wyraz twarzy zrozumiał ,że mówię serio i wtedy pomyślał ,że zwariowałam. Jednak drobną sugestią i przysięgą ,że cały czas będę w pokoju motelowym sprawiłam ,że wreszcie udało mi się go namówić. Tak naprawdę myślę ,że zgodził się widząc, że wreszcie się w coś zaangażowałam.
- To zostaje między nami. Nie lubię oszukiwać twoich braci, ale wolałbym już widzieć się z samym diabłem niż z nimi gdyby wiedzieli gdzie teraz jedziesz. - pouczył mnie w czasie jazdy
- Spokojnie, oni mają przede mną tajemnice, to i ja mogę - odpowiedziałam zajadając żelki. Po moim strajku głodowym i jedzeniu jednego posiłku dziennie, Bobby nie odmawiał mi niczego ,nawet jeśli przez te żelki musieliśmy nadrobić drogi szukając najbliższego sklepu. No dobra nie oszukujmy się ,on mnie zawsze rozpieszczał. Myślę ,że współczuł mi bycia jedyną dziewczyną wśród tylu facetów .
- Co to za sprawa? - zapytałam niby od niechcenia, chociaż w środku cała skakałam z podniecenia
- Kris wspomniał jedynie ,że chodzi o mściwego ducha który co tydzień kogoś zabija. Był już bliski rozwiązania tej sprawy...
- Więc czemu Cię wezwał? - przerwałam mu, marszcząc brwi
- Dowiedział się czegoś przełomowego w innej sprawie,... ważniejszej dla niego - dodał, ukradkiem na mnie zerkając jakby ta informacja miała mi coś powiedzieć - Nie tylko twój tata rozpoczął życie łowcy z powodu zemsty, większość z nas tak zaczynała - wyszeptał
- Wiem - mruknęłam w myślach dodając ,że z własnego doświadczenia. Tata rozpoczął tą całą nagonkę z powodu śmierci mamy, ja z powodu jej, jego i Robba. Nareszcie go rozumiałam.
Oczywiście nie miałam zamiaru siedzieć w pokoju tak jak obiecałam Bobbiemu. Gdy tylko wynajął dla nas pokoje i zostawiłam swoje rzeczy w moim, wybiegłam by nie odjechał beze mnie.
- Od czego zaczynamy? - zapytałam siadając na miejscu pasażera, zanim mógł się zorientować.
- Cholera Emma wiedziałem ,że nie mówisz serio z tym siedzeniem w pokoju - wściekły, uderzył dłonią w kierownicę klnąc pod nosem.
-Nie denerwuj się tak staruszku, bo ci pikawa siądzie - zaśmiałam się zapinając pasy. Uwielbiałam się z nim przedrzeźniać. Tak naprawdę Bobby był dla mnie jak drugi ojciec, to on opiekował się mną gdy tata „nie mógł”. Podrzucał mnie do niego przynajmniej raz w miesiącu. Czasami zostawałam u Bobbiego nawet po kilka tygodni.
- Jadę spotkać się z Krisem. Przekaże mi wszystko co ma. Masz siedzieć cicho, nie oddalać się i na miłość boską podciągnij tą bluzkę ,jedziemy do baru. - dodał odpalając silnik. Znowu się zaśmiałam, sadowiąc się wygodnie na siedzeniu i podciągając materiał bluzki, która a pro po nie miała aż tak dużego dekoltu.


Po chwili siedzieliśmy już w zatłoczonym barze. Rozejrzałam się z niesmakiem widząc samych pijanych facetów. Było dopiero po 20, a większość nie była już w stanie nawet siedzieć. Nigdy nie przebywałam w takich miejscach. Zresztą nie przebywałam nigdzie oprócz moteli i akademików. Nie piłam też alkoholu więc z wdzięcznością spojrzałam na wodę, którą zamówił mi Bobby. Siedzieliśmy tak z 15 minut zanim do naszego stolika dosiadł się czarnoskóry mężczyzna po czterdziestce.
-Witaj Kris - mężczyźni przywitali się - To jest Emma... Winchester - przedstawił mnie przybyszowi, gdy ten spojrzał na mnie pytająco
- Oh, córka Jhona, moje kondolencje - skłonił głową w moją stronę, a następnie zaciekawiony spojrzał na mojego opiekuna - Myślałem ,że tylko synowie Winchestera polują
- Bo tak jest - Bobby odpowiedział zanim miałam okazję zrobić to ja - Zostawili ją pod moją opieką. A teraz przejdźmy do sprawy - widać było ,że chcę jak najszybciej skończyć tą rozmowę
- Osiem martwych kobiet w ciągu dwóch miesięcy. Wszystkie w różnym wieku, nie spokrewnione, różniące się wyglądem. Jednak udało mi się znaleźć coś co je łączy... - zrobił pauzę by zwiększyć naszą ciekawość
- Wszystkie z nich w swoim życiu urodziły dziecko, które potem oddały do adopcji - dokończył pochylając się w naszą stronę wyraźnie uradowany swoim odkryciem
- Czyli to duch kogoś kto przed śmiercią dowiedział się ,że był adoptowany - Bobby odezwał się niespodziewanie - Tylko ,że w tak dużym miasteczku musiało być sporo takich osób
- Ale mniej takich którzy przeżyli piekło z adopcyjną rodziną - widząc dwie pary oczu wlepionych we mnie uświadomiłam sobie ,że powiedziałam to na głos
- Co masz na myśli? - po głosie Krisa wiedziałam ,że go zainteresowałam
- Wątpię by ktoś kto kochał swoją rodzinę chciał się mścić na kimś kogo nie znał jedynie za porzucenie. Ja na miejscu takiej osoby, byłabym wdzięczna za dobre życie, ale co innego gdybym przechodziła przez piekło..
- Wtedy bez wątpienia ten ktoś pragnął by zemsty - dokończył Bobby posyłając mi uśmiech
- Nie daleko pada jabłko od jabłoni - Kris wycelował we mnie palec ,machając głową z uznaniem
- Ta mała jest bystra - chciałam już powiedzieć 'mała to może być marchewka w twoich spodniach' ale ugryzłam się w język, w końcu powiedział mi komplement.


Później przez wiele godzin nie mogłam zasnąć podekscytowana tym wszystkim. Jeszcze po powrocie do motelu zaczęliśmy z Bobbiem poszukiwania naszego ducha. Nie trwały one długo, z tym co wiedzieliśmy wpadliśmy na trop błyskawicznie. Znaleźliśmy krótki artykuł o chłopaku, który popełnił samobójstwo 8 tygodni temu, jak wspomniano pochodził od z patologicznej rodziny. BINGO! Jutro Bobby pojedzie upewnić się ,że był on adoptowany i sprawa prawie rozwiązana. Tak, tak, pojedzie sam. Uznał ,że wiezienie mnie do takich ludzi to za duże niebezpieczeństwo i wreszcie musiałam się zgodzić by pozostać w pokoju.
Nie było jeszcze południa, gdy usłyszałam jak ktoś zniecierpliwiony puka do pokoju obok mojego. To był pokój Bobbiego, tylko ,że ten wyjechał przecież z samego rana by sprawdzić nasz trop. Wychyliłam powoli głowę zza drzwi by w razie potrzeby szybko się schować.
- Kris?! - zapytałam zdziwiona wychodząc na zewnątrz. Odwrócił się nagle w moją stronę trochę zakłopotany, ale widziałam ,że się śpieszył
- Hej mała! Gdzie jest Bobby?
- Wyjechał z rana sprawdzić trop - odpowiedziałam nie ukrywając irytacji w głosie po jego 'MAŁA'. Mężczyzna złapał się za głowę myśląc nad czymś.
- Kurdę to źle.. bardzo źle - mówił pod nosem - Pojechał w złe miejsce - dodał nadal pod nosem
- Skąd ta pewność - skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej unosząc podbródek
- Bo wracam właśnie z Tego prawidłowego miejsca.- spojrzał na mnie drapiąc się po głowie
- Było mi głupio ,że tak zostawiam tą sprawę. Żaden łowca nie powinien tak robić, więc wczoraj jeszcze poszperałem. Skontaktował się ze mną inny łowca, który miał podobną sprawę dwa lata temu. Wszystko się zgadzało: ktoś zabijał jedną kobietę na tydzień, każda z nich porzuciła swoje dziecko. Tamten odkrył kto to robił, to była mała mieścina i jedyny martwy i zarazem adoptowany zginął kilka dni przed rozpoczęciem się zabójstw. Spalił on jego kości i wszystko ustało, był pewien ,że sprawa jest zamknięta.
- Ale nie była - przerwałam mu mimowolnie ciągle stojąc w tej samej pozycji
- Nie, nie była - posłał mi delikatny uśmiech - Sprawdziłem to jeszcze dzisiaj rano, okazało się ,że chłopak pochodził z tutejszego domu dziecka. Pierwsza ofiara pochodząca stąd, to Daniele Montgomery która nie uwierzysz, trzy miesiące temu zwróciła się o pomoc do domu dziecka, w odnalezieniu jej dziecka, które oddała osiemnaście lat temu.
- To ten sam duch - szepnęłam ściągając brwi - Ale jakim cudem dostał się tutaj , przecież tamten łowca spalił jego kości?- zapytałam zbita z tropu ale nim Kris zdążył otworzyć usta, słowa same wysypały się z moich. - Odnalazła go i przywiozła coś co należało do niego - wyszeptałam
- Coś z czym był bardzo związany - dodał mężczyzna patrząc na mnie z uznaniem - Ty naprawdę jesteś Winchester'ówną.
- Trzeba przeszukać jej mieszkanie i znaleźć Tą rzecz
- Dlatego tu jestem. Mam adres, ale razem z nią mieszkał jej mąż. Pracuję na nocną zmianę wtedy można się tam włamać, jednak ja muszę pilnie wyjechać … teraz - dodał zerkając pośpiesznie na zegarek
- Dobrze zostaw adres, przekaże go Bobbiemu
- Dzięki, miałem do niego zadzwonić, ale wolałem mu to wyjaśnić osobiście. Teraz zrobisz to ty. - podał mi kartkę i pośpiesznie się odwrócił. W połowie drogi do swojego samochodu odwrócił się w moją stronę
- Raz pracowałem z twoim ojcem, musisz wiedzieć ,że nigdy nie poznałem tak zdolnego łowcy i tak.. zdeterminowanego - dodał po czym odszedł.

„Uwierz właśnie poznałeś kolejnego”

Bobby pojawił się dopiero po dwóch godzinach mimo mojego telefonu. Czyli jednak rodzina tamtego chłopaka mieszkała dalej niż się wydawało. Oczywiście znowu nie przyjął optymistycznie mojej propozycji ,że z nim pojadę. Poprzednim razem zgodził się jedynie dlatego ,że ja nigdy nie kłamałam, naprawdę nigdy. Nawet jeśli mogłam tym kogoś kryć, nie robiłam tego. 'Czy to ty zrobiłaś?', 'Czy Dean wymknął się w nocy?'- ja zawsze byłam tą co kablowała, nie dlatego ,że byłam tą ułożona grzeczną dziewczynką. Coś we mnie mi nie pozwalało. Ok, skłamałam raz. Nie wiem co mną tak naprawdę wtedy kierowało, złość, pragnienie by komuś dopiec. Do dziś tego żałuję.... jednak nie chcę teraz do tego wracać.
- Pamiętaj ,że to Ty mnie tu przywiozłeś, zostawiłeś na wiele godzin podczas, których mogłam zostać zabita - nie chciałam tego , nie chciałam go ranić. Widziałam jak wpatruję się we mnie z niedowierzaniem. Zawiodłam go. Zraniłam Bobbiego
- Nie sądziłem ,że kiedykolwiek to Ty posuniesz się do szantażu - wyszeptał karcącym i pełnym smutku głosem
- Nie jestem już małą dziewczyna wierzącą w bajki - odwróciłam się by nie patrzeć mu w oczy
- Już nie - dodałam ciszej ścierając skrawkiem rękawa samotną łzę spływającą po policzku
- Ruszamy za 5 minut- rzucił chłodnym tonem i usłyszałam zamykające się drzwi.
Opadłam na łóżko zastanawiając się co się ze mną stało.

Kim się stałam?

Staliśmy w kompletnej ciszy przed domem Daniele upewniając się ,że jej mąż już wyszedł do pracy.
Był niewielki, piętrowy ,pomalowany na blado niebiesko przypominający ten zimny kolor pokrywający ściany szpitala. Otaczał go niski, biały płotek, za którym rosły a raczej sterczały zeschnięte kwiaty. Widać było ,że nie mieszka tu już żadna kobieta.
- Wchodzisz za mną, bierzesz parter, ja piętro. Jeśli usłyszysz coś niepokojącego UCIEKASZ jasne? - Bobby wyciągnął w moją stronę butelkę że święconą wodą, a w jego oczach oprócz złości dostrzegłam troskę. Nie straciłam go. Pokiwałam głową i udałam się za nim.
Gdy tylko przekroczyliśmy próg domu skierowałam się w stronę salonu i zaczęłam przeszukiwać półki. To było jak szukanie igły w stoku siana, z tą różnicą ,że przynajmniej wiedziałam jak igła wygląda. Bobbiemy udało się jeszcze dowiedzieć ,że kobieta wyszła za mąż 6 lat temu i jej mąż nie wiedział o oddanym dziecku. Tak więc cokolwiek wzięła, musiała to ukryć. Udałam się do kuchni i zaczęłam szukać tam. Po otwarciu kolejnej z szafek, ujrzałam coś pod jedną że ścierek. BINGO! Mała czerwona grzechotka, jedyna zabawka w domu bezdzietnego małżeństwa. A przynajmniej jedyna 'dziecięca' zabawka.
- Bobby mam to!! - krzyknęłam odwracając się i wtedy go ujrzałam. Na wpół widoczny niczym hologram, stał w rogu wpatrując się we mnie. Jego bladą i szarą twarz wykrzywił nagle grymas nie zadowolenia, po czym ruszył w moja stronę
Krzyknęłam na oślep sypiąc w niego solą. Nie zważając na moje jakże marne próby odpędzenia go, jakimś cudem chwycił mnie i rzucił mną przez kuchnie. Upadłam na stół przewracając go i dłonią tłukąc wazon.
Ok, ok, niezbyt profesjonalne zachowanie, żaden jeszcze ze mnie łowca. No ale dajcie spokój to mój pierwszy duch! Musiał być taki straszny?! Nie mogłam polować na jakiegoś słodkiego duszka? Kacpra?
Poczułam ból w ręce i nim się podniosłam usłyszałam strzał. Najpierw jeden, potem jeszcze drugi i zjawa zniknęła. Czyjaś silna dłoń chwyciła mnie pod ramię i podniosła do góry.
- Gdzie to masz? - zapytał pośpiesznie Bobby, i wtedy zorientowałam się ,że nadal ściskałam zabawkę w drugiej ręce. Podałam mu i nim duch ponownie się pojawił, rozpalił on kuchenkę i posypując grzechotkę solą ,podpalił ją.
- Jesteś cała? - zapytał od razu biorąc w dłonie moje zranione ramię. Widniało tam dość głębokie rozcięcie. Zdjęłam chustę z szyi i zawinęłam ją wokół rany dość ciasno
- Do wesela się zagoi - próbowałam udawać silną, choć bolało jak diabli. Uśmiechnęłam się delikatnie i udaliśmy się do wyjścia.

Opadłam zmęczona na łóżko, wpatrując się w sufit. Z jednej strony zastanawiałam się jak łowcy mogą tak żyć? Ciągle ryzykując życie, spotykając takie okropieństwa. Z drugiej strony była ta adrenalina, którą dzisiaj poczułam i myśl ,że być może uratowaliśmy życie jakieś kobiecie, kolejnej ofierze. Pomogliśmy tez jakieś duszy przejść spokojnie na drugą stronę, kto wie może zazna tam spokój. Może wraz z matką odnajdą się nawzajem.
Ha! Byłam niczym zaklinaczka dusz! Tylko bardziej nieporadna i trochę nie doświadczona. Dajcie mi czas a będę jeszcze lepsza od niej.
Spojrzałam sennie w stronę łazienki powoli siadając.

- Nie ma odwrotu trzeba założyć normalny opatrunek - mruknęłam z obrzydzeniem zdejmując chustę. Wiedziałam co tam ujrzę. Wsunęłam delikatnie ramię pod bieżącą wodę by pozbyć się zaschniętej krwi ,która utrudniała oszacowanie rozmiaru szkody. Jednak gdy krew spłynęła wraz z nią zniknęło wszystko . Po ranie nie było ani śladu.  


_______________________________
Rozdziały będą pojawiać się co tydzień. Czasami może później, ale jeszcze nie wiem. Na razie mam jakaś tam chęć to pisać ale jeśli nie będzie czytelników będę zmuszona zawiesić bloga
Pozdrowionka :) Jesteście ciekawi jakim cudem Emma jest cała? 

środa, 7 maja 2014

Zwiastun



Oto zapowiedź/ trailer do tego opka  Do piątku powinnam dodać rozdział 4 który być może będzie ostatnim wybaczcie ale panuję tu większa cisza niż na pustkowiu, potrzebuję waszych komentarzy by mieć po co pisać

wtorek, 6 maja 2014

Rozdział 3





Całą drogę pokonaliśmy w milczeniu. I to nie jakimś zwykłym , te napięcie było wręcz namacalne. Oparłam głowę o szybę, delektując się promieniami słońca, które ogrzewały moją zmęczoną od płaczu twarz. Gdy się ocknęłam w samochodzie, po omdleniu na polanie, zapytałam o tatę jeszcze dwa razy, i dwa razy bracia zmienili temat z zakłopotaniem, po którym nastała cisza. Zrezygnowana i zbyt zmęczona by ich naciskać dałam na razie tej sprawie spokój. Widziałam ,że byli zdenerwowani, jak zaciskali szczęki i głęboko nad czymś myśleli. Widziałam jak Dean co jakiś czas chciał mnie o coś zapytać zerkając w wsteczne lusterko, ale wreszcie chyba doszedł do wniosku ,że jednak lepiej będzie jeśli da mi na razie spokój. Sam był jeszcze bardziej spokojny niż zazwyczaj, wręcz prawie się nie poruszał na siedzeniu przede mną tępo wpatrując się w szybę przed nami.
***
Do Bobbiego dojechaliśmy pod wieczór, gdy słońce stało się mocno pomarańczowe. Z chwilą przekroczenia progu postanowiłam wreszcie przerwać ciszę i uderzyć na całej linii
- Gdzie jest tata? I nie zmieniajcie tematu - dodałam szybko podniesionym tonem, miałam dość robienia ze mnie idiotki. W tej kwestii wystarczył mi Robb – Wiem ,że od roku ma mnie gdzieś, ale na litość boską jestem jego córką, mógł przyjechać lub nie wiem... chociaż oddzwonić - wrzasnęłam gestykulując. Mimo zdenerwowania wyłapałam, jak przy słowach o jego ignorancji Dean i Sam wymienili spojrzenia
- Em tata nigdy nie miał cię dość, kochał Cię tak samo jak nas - Sam uniósł ręce do góry w pojednawczym geście - Po prostu nie mógł przyjechać
- Nie Emuj mi tu teraz - syknęłam, wskazując na niego groźnie palcem - Gdyby mu na mnie zależało bardziej niż na tej przeklętej zemście, byłby tu teraz on...
- Em proszę cię, porozmawiajmy o tym innego dnia, zbyt wiele dziś przeszłaś - spokojny, wręcz błagalny ton głosu Deana nie tyle mnie uspokoił co wystraszył
- Proszę ,powiedzcie mi - wyszeptałam czując jak z mojej twarzy odpływa cała krew. Myśli podążył do najmroczniejszych zakamarków mojej wyobraźni
- Jhon nie żyję - słowa Bobbiego były niczym zanurzenie się w lodowatej wodzie, poczułam miliony sztylecików wbijających się w moją skórę
- Cholera Bobby - Dean warknął odwracając się wściekły, tak samo jak Sam w stronę mężczyzny. Ja zaś stałam próbując przypomnieć sobie jak się oddycha. Wdech, wdech, wdech, nie... to nie TAK! Zapominasz o wydechu! Znowu poczułam tą dziwną pustkę wypełniającą moje ciało i duszę, wiedziałam co się za chwilę stanie. Ile to ja razy w ciągu ostatniej doby traciłam przytomność? Serio straciłam rachubę. Przymknęłam powieki gotowa na upadek, ale czyjeś silne ramiona znalazły się w odpowiedniej chwili w odpowiednim czasie. Nie chciałam wiedzieć kto to, chciałam jedynie w tej chwili usnąć i zapomnieć.

***

Tym razem ocknęłam się leżąc na jakimś łóżku. Tak to musiało być łóżko, w dodatku byłam przykryta miękkim, puszystym kocem. Przekręcając się na bok i podkulając nogi, mój wzrok coś wyłapał. Naprzeciw mnie na ścianie pokrytej beżową tapetą, w czerwone róże widniało pękniecie. Papier w tym miejscu odchodził w dwie strony, ukazując bezlitośnie nagą, starą ścianę. Czy moje serce też teraz tak wyglądało? Czy było niszczonym przez lata kawałkiem materii, oklejonym nadzieją która w końcu pękła? Czy nadal biło? Nie czułam bowiem nic. Żadnego bólu zapierającego dech w piersi, żadnego żalu do stwórcy, żadnych łez próbujących wypalić sobie drogę przez moje zmęczone oczy.
DO CHOLERY TWÓJ TATA NIE ŻYJE! Twój jedyny rodzic umarł, a ty leżysz i nie stać cię nawet na jedną małą łzę? - mój mózg wręcz kipiał nienawiścią i odrazą do mnie. „Jesteś tym czym i ja, razem tworzymy jedność”- przypomniałam mu, nie odrywając wzroku od tapety.
Nie wiem ile czasu minęło, dni, tygodnie? Leżałam cały czas w tej samej pozycji, tępo wpatrując się w uszczerbek na ścianie. Wiem ,że byli u mnie moi bracia mówiąc ,że muszą wyjechać. Jakaś ich znajoma miała do nich sprawę. Ellie? Ella? Nie wiem, nie wsłuchiwałam się. Powtarzali ,że im przykro, że będą mnie odwiedzać i ,że Bobby ma się mną opiekować. Nie odpowiedziałam nic, nie wydawałam żadnych dźwięków, gestów, NIC.
Byłam martwa za życia, puste naczynie z licznymi pęknięciami. Był też sam Dean, który opowiedział mi jak zmarł tata. Mówił powoli, często robiąc przerwy,  maszerując od okna do łóżka, i z powrotem.
-Oddał życie za mnie - szepnął na koniec. Musiało go to wiele kosztować, cierpiał i powinnam mu ulżyć w tym stanie, ale nie potrafiłam. „Rusz się bezwartościowa kupo kości, zrób coś”- mój mózg znowu dawał o sobie znać, ale w tej chwili on i moje ciało były dwoma oddzielnymi organizmami, których pragnienia były różne. Jedno domagało się reakcji, jakiejkolwiek... drugie chciało spokoju.
Po ich wyjeździe całkowicie straciłam rachubę czasu. Drzwi otwierały się jedynie gdy Bobby przynosił jedzenie. Na początku wracał po kilku godzinach i odbierał je w takim stanie w jakim je pozostawił. Jednak po kilku dniach (tak mi się wydaję ,że minęły dni bowiem rozpoznałam przynajmniej trzy wschody słońca) zapach jedzenia sprawił ,że podniosłam z zaciekawieniem wzrok zatrzymując go na misce zupy stojącej na komodzie. Pachniała niesamowicie. Rzuciłam się na nią jak wygłodniałe zwierzę.
Choć po zjedzeniu jej, wróciłam do swojej czynności (wpatrywania się w ścianę) to jednak usłyszałam pełne ulgi westchnienie Bobbiego, który przyszedł po naczynia.
Jako ,że zaczęłam jeść musiałam także zacząć korzystać z toalety co wiązało się z kolejnym opuszczaniem łóżka.
Moja żałoba przeskoczyła także na inny poziom. Któregoś dnia po prostu wstałam i nie kontrolując swoich nóg zeszłam na dół. Nie zastałam nikogo. Podeszłam do blatu kuchennego przejeżdżając po nim palcem, był brudny. I nagle zaczęłam sprzątać. Ba, można rzec ,że wpadłam w trans. Po powrocie Bobby stał przez chwilę przyglądając mi się, jednak nic nie powiedział. Zajął się bez słowa przygotowywaniem posiłku. Kolejne dni minęły tak samo: ja sprzątałam, Bobby zajmował się swoimi sprawami. Później gotował, a na koniec siadaliśmy razem do obiadu. Wieczorem wracałam do pokoju, kładłam się na łóżku i przez większość nocy wpatrywałam się w pęknięcie na ścianie.

***

Zgodnie z tym co udało mi się obliczyć na kalendarzu minęło 5 tygodni od 'incydentu' na kampusie. Gdy pierwszego dnia, tygodnia szóstego, wstałam by po raz kolejny wyczyścić i tak już czysty salon, usłyszałam ,że Bobby rozmawia z kimś przez telefon. Nie mogli to być moi bracia bowiem Ci dzwonili wieczorami.
- Przykro mi Kris.... nie dam rady.. mam hmm .. inną robotę. Spróbuję załatwić kogoś innego, kto się tym zajmie - to mi wystarczyło by wiedzieć ,że chodzi o TE sprawy. Zaciskając usta, czym prędzej pobiegłam na górę do swojego pokoju. Wywaliłam zawartość szafki w biurku na blat. JEST! Zębami oderwałam kawałek taśmy i podeszłam do ściany i znanego mi rozcięcia. Zakleiłam je płynnym ruchem.
Udało się.
Znalazłam cel.
Nadzieję
Naprawię swoje serce
Zemszczę się.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Przecież jestem córką i siostrą najlepszej rodziny łowców. Tam na dole jest kolejny. Ja może i na razie jestem tylko zwykłą dziewczyną, ale to się zmieni. Stanę się taka jak oni. Będę łowcą! A wtedy niech sam diabeł czuwa nad swoimi czarnookimi sługami, bowiem zabiję ich wszystkich. Zniszczę ich. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł mi po plecach. Oh tak, przerażałam sama siebie, ale to dobrze.
- Zapłacą mi za wszystko - wyszeptałam z obłędem w głosie. Spojrzałam jeszcze raz na zaklejone pęknięcie i wybiegłam z pokoju.
- Oddzwoń do swojego znajomego - zwróciłam się do zdezorientowanego Bobbiego - Jedziemy na polowanie - dodałam z szerokim uśmiechem.


Tak rozpoczęła się faza trzecia, mojej żałoby 



_____________________________

Jest i rozdział 3, wiem wiem dołujący ale obiecuję ,że teraz będzie więcej akcji.
Jak zapewne słyszycie od teraz na blogu gra muzyka, pomyślałam ,że do każdego rozdziału będę dodawać muzykę przy której go pisałam może wpłynie tez na was. 
Bardzo dziękuje Wszystkim którzy czytają 
Proszę, czytasz-komentuj dla Ciebie to chwila czasu dla mnie nowa motywacja
Komentarz może być pozytywny lub negatywny ważne by konstruktywny, będę wiedziała co mam poprawić a czego się trzymać. 
Przepraszam, rozdział nie sprawdzany od połowy :D

sobota, 3 maja 2014

Rozdział 2






Obudziło mnie ciepłe, jasne światło przedzierające się przez moje, na wpół przymknięte powieki. Zamrugałam kilka razy zanim dotarły do mnie wspomnienia. Poderwałam się gwałtownie, i poczułam silny zawrót głowy. Opadłam ponownie na ziemie.
- Czy jestem w niebie? - zapytałam sama siebie chrapliwym głosem. Wszystko mnie bolało, zastanawiałam się, czy to od spania na ziemi, czy może jestem ranna, ale jeżeli jestem, to jakim cudem jeszcze żyję? Odruchowo dotknęłam delikatnie brzucha, wyczułam jednak jedynie stwardniały materiał sukienki. Żadnego bólu, nic.
- Co...? - jęknęłam tym razem powoli przewracając się na bok. Ujrzałam znajome mi drzewo, zza którego przebijało dopiero co wschodzące słońce. Skoro jest już ranek musiałam leżeć tu od wczoraj, ale.. jak? Czemu? Potarłam skronie próbując to pojąć. Robb, randka, nóż wbity w mój brzuch, nic z tego nie miało sensu. To musiał być sen, jakieś urojenia. Czemu niby Robb chciałby mnie zabić?
- O mój Boże - zakryłam usta dłonią, przypominając sobie jego czarne oczy. On jest demonem. Skoro próbował mnie zabić, czemu jeszcze żyję? Czemu mnie tu zostawił? Usiadłam rozglądając się. Zauważyłam pomięty koc, cały zalany brunatną zaschniętą cieczą, jego torbę ,nóż noszący ślady krwi,, i coś jeszcze. Coś się paliło? Na kolanach przysunęłam się by móc przedrzeć się przez dym i dostrzec jego źródło. Moja ręka natrafiła na sygnet, który podarowałam Robbowi pół roku temu na jego urodziny. Przesunęłam wzrokiem dalej i poczułam jak moim ciałem wstrząsa dreszcz. Przede mną leżało zwęglone ciało.
- Nie! - krzyknęłam drżącym głosem, jak najszybciej się odsuwając, nim się zorientowałam pochylałam się nad przepaścią ,opierając dłoń o drzewo i wymiotując. Moja głowa, nagle stała się zbyt ciężka bym mogła zachować pion i obsunęłam się bezwładnie na ziemie - Robb... - jęknęłam.

***

Gdy ponownie się ocknęłam, słońce było już wyżej, bezlitośnie mnie oślepiając. Nie wyczuwałam już dymu, ale gdy odkręciłam w tamtą stronę głowę, zwęglone szczątki nadal się tam znajdowały. Poczułam mdłości, jednak tym razem mój żołądek był pusty i skończyło się jedynie na torsjach. Podniosłam się tym razem całkowicie ,stając na drżących gołych stopach. Uważnie się sobie przyjrzałam. Moja niegdyś bladoróżowa sukienka, teraz była prawie że czarna od zaschniętej krwi. Zaczęłam w popłochu obmacywać swoje ciało, ale nie znalazłam nic. Nawet zadrapania. Pokręciłam głową analizując sytuacje. Oprócz mnie i zwłok Robba nikogo tu nie było. Podeszłam bliżej niego by nabrać pewności ,że to na pewno on.
Nie miałam złudzeń.
Mimo zwęglonego ciała można było dostrzec podobieństwo. Zakryłam usta dłonią by stłumić kolejne torsję i odwróciłam się. Wyczułam stopą coś zimnego. To był nóż, który mogłabym przysiąc widziałam wbity w moje ciało. Podniosłam go delikatnie i obejrzałam dokładnie. Wyglądał na stary, miała bardzo zdobny trzonek i srebrne ostrze. Przypominał jeden z tych, które widuje się w filmach przy rytuałach. Przypominając sobie o czymś, wolną ręką dotknęłam boku swojej sukienki. Zawsze gdy zakładałam sukienkę, lub jakikolwiek strój bez kieszeni, wkładałam telefon pod boczny pasek stanika. Była to dobra i bezpieczna skrytka.
Z ulgą wyjęłam go i trzęsącymi się palcami wybrałam numer taty. Ten na który kazał mi dzwonić, ten który zawsze miał być dla mnie dostępny.
- Dalej, dalej - powtarzałam, przykładając telefon do ucha.
- Tu Jhon Winchester, nie mogę odebrać, jeśli to pilne zadzwoń do mojego syna Deana: 785-555-0179, on Ci pomoże - usłyszałam i momentalnie gula w moim gardle się powiększyła. Coraz bardziej zdenerwowana wybrałam numer Deana. Zapewne są razem, jeżeli nie tata, to Dean na pewno odbierze.
- Proszę, proszę – płakałam, czekając na połączenie
- Tu Dean Winchester jeśli to nagły wypadek zostaw wiadomość, oddzwonię - nie mogłam wydusić z siebie słowa, płacząc opadłam na kolana. Nie poradzę sobie sama, nie wiem co mam robić. Co w ogóle robi się w takiej sytuacji? Czy ktokolwiek kiedyś był w takiej sytuacji? Wątpię by codziennie Twój chłopak okazywał się być demonem, który chcę cię zabić. Popadłam w panikę. Mimo ,że nie chciałam mieszać w to Sama, wiedział on więcej na ten temat ode mnie. Wybrałam jego numer, tracąc już jakąkolwiek nadzieję. Nie mogłam się uspokoić, z każdym kolejnym sygnałem popadałam w coraz większy lament.
- Emma? - usłyszałam pod drugiej stronie i miałam ochotę zacząć krzyczeć ze szczęścia, tak jakbym widziała go przed sobą
- Sssam.. - wyjąkałam próbując opanować swój głos.
- Emma co się stało? - jego ton się zmienił, usłyszałam jak się podnosi. Złapałam oddech i wydusiłam z siebie jednym tchem
- Robb próbował mnie zabić - całkowicie zapomniałam ,że Sam nie wie kim Robb jest ,ale nie myślałam o tym wtedy byłam zbyt zdenerwowana.
- Co? Kim jest Robb?... EMM.GDZIE.JESTEŚ? - dodał już powoli, wręcz robiąc diametralne przerwy.
- Nna polu... jakimś wzgórzu.. gdzieś za szkołą - szepnęłam rozglądając się - Jego oczy były czarne - dodałam krzykiem, całkowicie tracąc nad sobą panowanie.
- Emm musisz się uspokoić, gdzie on teraz jest? Czy jest z tobą? - zapytał, a ja usłyszałam w tle głos Deana
- On....on jest .. on nie żyję - wyszeptałam odzyskując w jakimś stopniu trzeźwość umysłu, przymknęłam powieki by opanować ciało. Zaczęło mnie coś trapić - Sam, czy Dean jest z tobą? - to było wręcz absurdalne. Skąd Dean miał się wziąć w Stanford?
-Tak Emm, jest tutaj. Posłuchaj mnie bardzo uważnie, wróć do szkoły, i zostań tam, rozumiesz? Przyjedziemy jak najszybciej ,obiecuję. - słysząc troskę w jego głosie moje ciało się rozluźniło, pokiwałam najpierw głową zanim odszepnęłam do słuchawki - Tak rozumiem, pośpieszcie się.
Słyszą ciche pikanie, odsunęłam powoli telefon od ucha i pustym wzrokiem wpatrywałam się w obraz przede mną. Musiałam szybko coś wymyślić, wiem to, ale nagle ogarnęła mnie nie moc. Mogłabym tak stać i umrzeć nic nie czując. Czas stanął, a moją głowę ogarnęła pustka. Nie miałam siły, nie miałam motywacji, nie miałam nic co zmusiło by mnie by cokolwiek zrobić. A jednak moja ręka mimowolnie się uniosła i ujrzałam nóż w swojej dłoni. Odbijające się od niego światło dzięki krwi miało piękny rubinowy kolor. Spojrzałam na leżące przede mną zwłoki, później na sygnet i wtedy coś do mnie dotarło. Było to niczym wiązka nadziei w starciu z ciemnością w moim sercu, która oświetliła mi jakiś punkt, cel.
- ”Demon to tak naprawdę czarna kupa dymu która opętuje człowieka bez jego zgody”- słowa Deana, który w dzieciństwie opowiadał mi swoje przygody, przyszły niespodziewanie. I tak samo jak opuściły mnie wszelkie siły by dalej żyć, tak nagle pojawiło się coś by jednak się nie poddawać.
Musiałam się dowiedzieć czemu właśnie ja? Czemu demonom zależało by mnie zabić? Czy to z powodu mojej rodziny? A może ma to związek z moją mamą? Jakoby ten powód nie był, wiedziałam ,że muszę poznać prawdę tak samo, jak muszę się dowiedzieć czemu jeszcze żyję. I co wydarzyło się wczorajszego wieczora.
Zacisnęłam mocniej obie dłonie i ruszyłam w kierunku torby Robba. Znalazłam tam jego bluzę, którą szybko na siebie zarzuciłam. Łapiąc powietrze ustami, by nie wdychać jego zapachu. Złapałam za zakrwawiony koc i wepchnęłam go do torby. Spojrzałam w pośpiechu na zwłoki, musiałam je ukryć. Ostatnim razem gdy zaginął student, szukało go pół szkoły. Do tej pory zapewne już zgłoszono nasze zaginięcie, chyba że ten potwór zaplanował wszystko i załatwił nam przepustki.
Po przykryciu go gałęziami, oraz po obmyciu widocznych spod bluzy części ciała pokrytych krwią ,złapałam za swoje buty i ruszyłam biegiem w stronę szkoły. Miałam zamiar wrzucić jego ciało do rzeki, ale byłam pewna ,że moi bracia będą chcieli mu się przyjrzeć. Być może oni będą wiedzieć co się stało. Przed szkołą rozejrzałam się dokładnie, czy nikt mnie nie widzi i przeszłam pod siatką. Dziedziniec szkoły wyglądał zwyczajnie, był opustoszały jak to zwykle o tej porze. Wszyscy byli na zajęciach, w pokojach, lub innych miejscach. Jedynie niewielkie grupki osób gnieździły się na ławkach. Przechodząc jak najdalej od nich, wślizgnęłam się do swojego akademika. Biegłam jak najszybciej umiałam, byle by tylko nikt mnie nie zaczepił.
Wpadłam do pokoju zatrzaskując i zaryglowując za sobą drzwi. Molly nie było, zapewne uznała ,że tą noc spędziłam z Robbem. Złapałam za jakieś ubrania i czym prędzej wpadłam pod prysznic. Gdy byłam już przebrana i czysta ,wrzuciłam zakrwawione ubrania do torby, w której już był upchnięty koc. Zaczęłam pośpiesznie się pakować ,wrzucając wszystko na oślep do walizki. Nie miałam zamiaru tu zostawać.
Chodząc w kółko po pokoju miałam nadzieję ,że Molly nie wróci tu przed przyjazdem moich braci, nie chciałam się jej tłumaczyć, ani stawiać jej w niezręcznej sytuacji. Zostawiłam jej na poduszce krótki list, w którym w skrócie wytłumaczyłam ,że musiałam nagle wyjechać. Wymyśliłam śmierć jakiegoś wujka, bowiem Molly nie wiedziała czym zajmuję się moja rodzina i nie miała się dowiedzieć. To była zasada numer jeden mojej rodziny, robimy co robimy i utrzymujemy to w tajemnicy. I choć sama nie byłam łowcą, to moja rodzina była i musiałam ich chronić za wszelką cenę, tak jak oni teraz ochronią mnie.

***

Przyjechali po kilku godzinach, tuż przed końcem zajęć Molly. Wiedziałam ,że musieli jechać naprawdę szybko, tak więc nie miałam żadnych pretensji. Chciałam jedynie przestać być w tym wszystkim sama. Oprócz Deana i Sama, przyjechał także Bobby. Brakowało taty, ale nie przejmowałam się tym na tą chwilę. Najpierw ujrzałam ich w oknie, po chwili usłyszałam charakterystyczne pukanie, które pamiętałam z czasów gdy czekałam na ich powrót w motelowym pokoju. To był nasz sygnał. W pośpiechu odsunęłam krzesło spod klamki, otworzyłam zamek i uchyliłam drzwi. Widząc przed sobą zaniepokojoną twarz Deana, rzuciłam mu się w objęcia
- Ciii.. już dobrze - jego silne ramiona objęły mnie, a dłonie delikatnie masowały po plecach. Po chwili puściłam go i tak samo objęłam Sama, a na koniec Bobbiego. Bez słowa zabrali moje bagaże i wspólnie wyszliśmy na dzieciniec.
- Dasz radę nas tam zaprowadzić? - spojrzałam na Sama kiwając twierdząco głową. Dean załadował moje rzeczy do impali i wspólnie ruszyliśmy za teren szkoły.
Nie pamiętam jak pokonałam tą drogę, ale nagle zauważyłam Te drzewo i Tą stertę gałęzi.
-To tam - wskazałam palcem, sama się zatrzymując. Sam delikatnie poklepał mnie po plecach wymijając mnie.
- Zostań tutaj - szepnął, a ja nie miałam zamiaru protestować.
Stojąc sama pod wzgórzem, przyglądałam się jak oglądają dokładnie ciało. Jak gestami analizują sytuacje. Jak Dean widząc ilość krwi na trawie klnie pod nosem. Jednak najgorsze było zagubienie na ich twarzach. Nie mieli pojęcia co się tam stało, jakim cudem on spłonął, jak ja to przeżyłam. I choć w mojej opowieści ominęłam część o tym jak mnie dźgnął, to mimo wszystko nie powinnam była przeżyć. Nie miałam szans. Bobby ściągnął z głowy swoją znoszoną czapkę i przyłożył dłoń do ust. Mimo swojego wieku i największego z nas doświadczenia, był tak samo bezradny jak my. Dean spojrzał w moją stronę, a ja poczułam jak po moim policzku spływa łza. Nie! Nie pozwolę by śmierć, a raczej zabójstwo Robba uszła tym czarnookim suk**synom bez kary. Zapłacą za to. Zapłacą za to życiem. Ale co jeśli.. co jeśli Robb nigdy nie był sobą? Co jeśli to od początku był ich plan? Świat przed moimi oczami zawirował, ostatnie co zauważyłam to Sam łapiący mnie przed upadkiem i krzyk Deana ,że zabije ich wszystkich

- Gdzie jest tata? - szepnęłam ale nie doczekałam się odpowiedzi. Świat stawał się coraz ciemniejszy i zanikał, a wraz z nim twarz Sama wyrażająca jedynie ból i ...strach. 


______________________
Będę na razie dodawać rozdziały mimo ,że nikt tego nie czyta, dla siebie samej. Mam wenę piszę. Ale nie wiem jak długo to potrwa, jestem tylko człowiekiem potrzebuję motywacji xD jak ktoś to czyta niech da o sobie znać 
Jeśli ktoś cciałby zacząć to czytać a nie oglądał nigdy SPN to niech da znać wtedy będę po prostu bardziej przytaczała to co widzowie spn już wiedzą i mogę to pomijać. 

piątek, 2 maja 2014

Rozdział 1

*Wszystko zaczyna się wraz z sezonem 2, gdy umiera Jhon, a Dean i Sam przebywają u Bobbiego.*





„Nazywam się Emma Mary Winchester ,mam 22 lata. Drugie imię otrzymałam po mamie, która zmarła gdy miałam niespełna pół roku. Oprócz taty Jhona, mam także dwóch braci: Deana i Sama. Pierwszy jest starszy ode mnie o 4 lata ,drugi jest moim bratem bliźniakiem. Dean i tata są... łowcami. I to nie takimi zwyczajnymi, są łowcami potworów. Wiem jak to brzmi, ale to prawda. To jest jeden z powodów dla których postanowiłam zacząć pisać pamiętnik. Trudno jest żyć wśród ludzi którzy nie mają pojęcia na jakim świecie żyją. A tak właśnie jest. Ukrywanie tego co może czaić się w ciemnościach jest męczące, krótko mówiąc można zwariować.
Może czułabym się inaczej gdybym podróżowała z tatą i Deanem, albo przynajmniej studiowała tam gdzie Sam. Tata postanowił ,że powinnam trzymać się z daleka od tego wszystkiego. Od śmierci mamy pochłonęła go obsesja by ścigać potwora, który ją zabił, to go zniszczyło. Zaczął szkolić Deana, a później Sama. Uczył ich strzelać, walczyć ,co czym  i jak się zabija. Mój trening kończył się na podstawowej samoobronie, plus kilka dodatkowych lekcji posługiwania się nożem od Deana. Oczywiście te drugie odbywały się w tajemnicy. Gdy podrośliśmy, tata zaczął zabierać moich braci ze sobą ,zaś ja miałam rozkaz pozostać w motelowym pokoju do ich powrotu. Moja wiedza na temat potworów i tego jak się z nimi walczy, ma swoje źródło jedynie z opowieści moich braci, i książek które czytałam po kryjomu.
Któregoś dnia, Sam w końcu się sprzeciwił życiu w ten sposób i wybrał normalność. Widziałam jak trudno było tacie na to przystać, ale w końcu się zgodził. Miałam odejść razem z bratem, z tą różnicą ,że tak jak na studia Sama tacie było trudno przystać, tak na moje musiał mnie wysłać siłą. Nie chciałam ich opuszczać ,nie chciałam zostać sama. A tak właśnie się stało.
Sam dostał się na prawo w Stanford. Moim marzeniem była sztuka, udało mi się dostać na ten kierunek w Yale. Dean i tata zajęli się polowaniem w dwójkę. Odwiedzali mnie z dwa razy do roku, na moje urodziny, i w wakacje. Ale robili to coraz rzadziej, a rok temu całkiem przestali. Najrzadziej widuję się z Samem. Ostatni raz był u mnie dwa lata temu.
Jednak nie jestem aż tak samotna. Mam niesamowitą i nie powtarzalną współlokatorkę, a zarazem moją najlepszą przyjaciółkę- Molly, oraz najbardziej troskliwego, i opiekuńczego chłopaka na tej planecie- Robba. Są oni moją podporą i nadzieją ,że być może naprawdę mam szansę na normalne życie. Nie pomagają jednak w tym skandale, w które pakuje się moja rodzina. Jakiś czas temu w wiadomościach i gazetach widniało zdjęcie Deana poszukiwanego za morderstwo z najwyższym okrucieństwem. Gdy zadzwoniłam by o to zapytać, odpowiedział jedynie ,że to sprawka zmiennokształtnego. Taaak, mi to może wystarczy, ale co miałam mówić innym, którzy omijali mnie na korytarzu szepcząc, lub pytając wprost czy mam coś z nim wspólnego. Nie wiem ja...”- urwałam zdanie w połowie, gdy na stronę od pamiętnika padł cień. Podniosłam powoli głowę, i ujrzałam wkurzoną minę profesora Robertsa, który niecierpliwie tupał nogą
- Panno Winchester miałem szczerą nadzieję ,że zapisuję Panienka z takim zapałem notatki z wykładu, ale ten skończył się piętnaście minut temu, a panna ciągle ślęczy nad tym zeszytem - dodał uważnie lustrując moją twarz. Rozejrzałam się w pośpiechu z szeroko otwartą buzią. Jak mogłam to przeoczyć?
- Prze..praszam - wyjąkałam siląc się na uśmiech - Byłam tam pochłonięta tym..- spojrzałam ukradkiem na tablicę - ...wpływem sytuacji społecznej w średniowieczu na rozwój sztuki ,że musiałam zapisać swoje spostrzeżenia - wydukałam w myślach powtarzając sobie ,że muszę o tym poczytać. Na koniec znowu spojrzałam na profesora śląc mu najsłodszy, i najniewinniejszy z moich uśmiechów. Jego kąciki ust delikatnie drgnęły, i odszedł wydając pomruk zdziwienia. Odetchnęłam z ulgą czym prędzej wychodząc z sali. Zerknęłam na zegarek. Kurdę, była już 16 , na pewno spóźnię się na randkę niespodziankę z Robbem. Umawialiśmy się na nią co tydzień, wybierając na zmianę miejsce spotkania, i pozostawiając je w tajemnicy aż do samej randki. Miałam się z nim spotkać przy zachodniej granicy kampusu. Samo dojście tam zajmowało z 15 minut a jeszcze musiałam się przebrać. Przeciskając się przez ludzi pobiegłam w stronę swojego akademika.
Gdy wbiegłam do pokoju czekała tam na mnie Molly, ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma.
- I jak ty niby chcesz zdążyć? Miałaś urwać się z ostatniej godziny wykładu, a zamiast tego przychodzisz na ostatnią chwilę wyglądając jak po spotkaniu z huraganem. - złapałam oddech, i delikatnie się do niej uśmiechnęłam. Nie odpowiadając wyminęłam ją ,złapałam za sukienkę wiszącą na mojej szafie, i weszłam do łazienki. Dzisiejsza randka była specjalna, to nasza pierwsza rocznica. A w moim przypadku to naprawdę prawdziwy sukces. W swoim krótkim życiu miałam zadziwiająco wielu adoratorów, ale z żadnym nie chodziłam aż tak długo. Większość z nich odchodziła już po pierwszej randce. Nieeee, to nie ze mną było coś nie tak, ale z nimi. Tak przynajmniej twierdził mój starszy brat Dean. Każdego kandydata sprawdzał indywidualnie, dając mu do picia wodę święconą, częstując ciastem z srebrnymi sztućcami. Zazwyczaj nie był jednak tak delikatny, zdarzało się ,że bez uprzedzenia chlapał mojej randce w twarz wodą. Tak więc byłam skazana na porażki. Jednak Robba, Dean nigdy nie poznał, dzięki czemu miałam okazję sama go ocenić, i poznać. I udało się, to ten jedyny. Kocham go.
Poprawiłam dłonią bladoróżową sukienkę z koronkową górą. Włosy zostawiłam rozpuszczone, jedynie lekko je prostując. Gdy skręciłam za ostatni w tej części kampusu budynek, ujrzałam go z małym bukiecikiem białych róż. Uśmiechnęłam się mimowolnie, i podbiegłam do niego zarzucając mu ręce na szyję.
- Hej - szepnął do mnie, nie odsuwając swojej twarzy od mojej. Stykając się nosami trwaliśmy tak chwilę, aż przypomniał sobie o bukieciku - To dla ciebie.
- Dziękuje - odszepnęłam biorąc go pod rękę. - Zdradzisz mi gdzie idziemy?
- To niespodzianka - odpowiedział tajemniczo, unosząc urwaną siatkę. Przeszłam pod nią żałując ,że nie założyłam wygodniejszych butów. Przed nami widniało szczere pole.
- Będzie ci wygodniej jak je zdejmiesz - wskazał na moje buty czytając mi w myślach. Zrobiłam to, a wtedy on przyśpieszył kroku.
Zanim doszliśmy na miejsce całkowicie straciłam z oczu uczelnie, zaś słońce powoli zmierzało na zachód. Moje nogi zaś wołały o odpoczynek.
- Strasznie daleko - jęknęłam obolała, i trochę zdezorientowana
- Chciałem by miejsce było magiczne - mruknął, obejmując mnie - W końcu to szczególna okazja - dodał wyciągając z zawieszonej na ramieniu torby koc. Musiałam przyznać ,że miejsce było naprawdę ładne, wręcz romantyczne. Staliśmy na wzgórzu pod wielkim, i zapewne bardzo starym dębem, zaś w dole słychać było rzekę. Usiadłam powoli na koc, wydając odgłos zadowolenia ,że w końcu mogłam odpocząć. Robb usiadł obok mnie, chwycił w ręce moje stopy, i zaczął je masować. Przymknęłam oczy rozkoszując się tą przyjemną chwilą. Jego ręce zaczęły zmierzać coraz wyżej, aż poczułam ciepły dotyk jego szorstkich dłoni na swoich udach. Otworzyłam powoli oczy, a on nie odrywając ode mnie wzroku powoli przysunął się składając na moich ustach delikatny pocałunek. Położył mnie delikatnie i opierając się na dłoniach zawisł nade mną.
- Zamknij oczy - szepnął mi do ucha, a ja od razu wykonałam tą prośbę. Wtedy odsunął się ode mnie gwałtownie, i nim zdążyłam podnieść powieki poczułam ostry ból w okolicach brzucha. Otworzyłam gwałtownie oczy, próbując się podnieść. Ale usiadł na mnie uniemożliwiając mi to. Najpierw ujrzałam długi nóż wbity w moje brzucho, a gdy podniosłam głowę mój wzrok padł na jego oczy. Były całkowicie czarne jak u demonów o których opowiadał mi Dean. Zaczęłam krzyczeć, ale mój głos słabł. Robb, lub czymkolwiek on był, wyciągnął ostrze i zamierzył się po raz kolejny

- Pozdrów tatę - usłyszałam jeszcze, zanim moje powieki przymknęły się, a zmysły odpłynęły.  




Wstęp

Witajcie!

Zawsze zastanawiałam się, jakby to było gdyby Sam i Dean mieli siostrę. W końcu postanowiłam napisać o tym opowiadanie w stylu fanfiction. Mam nadzieję ,że komuś przypadnie do gustu.
Opowiadanie będzie pisane z perspektywy Emmy, i na niej skupione (w końcu to opowiadanie o niej), ale   swoją rzeczywistość, będzie odnosiło do rzeczywistości SPN. Wydarzenia będą się łączyć ,tak samo postacie. Jednak ze względu na to ,że dodając Emmę zmieniłam 'trochę' historię supernatural, tak więc nie zdziwcie się jeśli to co pamiętacie z serialu tutaj odbędzie się w inny sposób.
Wszystkie postacie pozostają takie same, oprócz Emmy w której postać wcieli się Nina Dobrev.

Zapraszam serdecznie. Pierwszy rozdział wkrótce