son

niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział 11



Wokół mnie panowała pustka. Jednolita, nieprzenikniona ciemność. W oddali słychać było jedynie dziwnego rodzaju szum. Woda? Powietrze? Próbowałam wsłuchać się bardziej, jednak wtedy mój słuch wyłapał kolejny dźwięk. Piszczenie, dochodzące gdzieś z boku. Było równomierne, mechaniczne i mogłabym przysiąc ,że skądś je znałam. Starałam się poruszyć, czułam jednak jakbym leżała pod betonową ścianą. Wszystkie moje mięśnie ogarniał przytłumiony ból. Skupiłam całą swoją uwagę na dłoni, która znajdowała się w czymś miękkim i ciepłym. Dzięki skupieniu udało mi się poruszyć palcem, albo przynajmniej tak mi się wydawało. Wtedy to co oplatało moją dłoń zwiększyło uścisk.
– Emma? – usłyszałam swoje imię wymówione dobrze mi znanym głosem. O Matko! Umarłam.
– Dean – chciałam powiedzieć , jednak coś zasłaniające mi usta to uniemożliwiało. Otworzyłam więc delikatnie oczy od razu je zamykając. Słup ostrego, żółtego światła boleśnie mnie oślepił. Spróbowałam znowu, tym razem przygotowana na to co miało się stać. Gdy tylko moje oczy wreszcie przyzwyczaiły się do panującej jasności, spojrzałam zszokowana na brata, który siedział obok, wpatrując się we mnie z troską. Czyli to prawda. Umarłam. A co więcej, trafiłam do piekła, bo czy to nie tam trafił Dean? Pikanie urządzenia obok przyśpieszyło, gdy mój wzrok odszukał jeszcze inną znajomą twarz. Przy drzwiach stał Sam. Czyli on też nie żyję, dlatego się ze mną nie komunikował? Maszyna oszalała, wydając coraz ostrzejsze dźwięki. Przypomniałam sobie za co odpowiadała. To serce próbowało wydostać się z mojego ciała. Przerażony Dean zaczął krzyczeć do Sama, ten wybiegł, jednak nie pamiętam co stało się później. Świat na nowo spowiła ciemność.
Umarłam i co najgorsze cieszyło mnie to. Byłam w piekle z moją rodziną.

Tylko czy w piekle... są szpitale?

***

Nie, nie ma. Przekonałam się o tym chwilę później, gdy odzyskałam ponownie przytomność. Nade mną tym razem stał Bobby i jakiś lekarz. Tak więc Dean i Sam byli tylko wytworem mojej wyobraźni.
– Co ja tutaj robię? – wychrypiałam walcząc ze snem. Leki które mi podano były naprawdę silne.
– Policjanci kazali się poinformować, gdy tylko się ocknie – lekarz spojrzał na Bobbiego przejęty, po czym opuścił salę.
– Policja? Ja...
– Znaleziono cię ledwo żywą w jakimś opuszczonym hotelu. Nie miałaś przy sobie żadnych dokumentów, więc szukano cię wśród zaginionych. Znaleźli zgłoszenie z twojej uczelni – Bobby mówił szybko, starając się przygotować mnie na pytania policjantów.
– Pamiętasz? Po ataku Robba zostałaś uznana za zaginioną. Policja połączyła te fakty. Są pewni ,że porywacz przez cały ten czas cię przetrzymywał, nie wiedzą tylko... – nie dokończył, do sali weszło dwóch stróżów prawa i jakaś kobieta, zapewne psycholog sądowy.
– Witaj Emmo. Nazywam się Clary Donovan, jestem psychologiem. To są agenci McFlurry i Clark. Będę obecna w czasie, gdy oni zadadzą ci kilka pytań, dobrze? – przytaknęłam szukając wzrokiem Bobbiego. Jednak mężczyźni ustali nade mną jak sępy nad padliną, nie dopuszczając do mnie jedynej znanej mi tu twarzy.
– Emmo czy pamiętasz co się wydarzyło na kampusie w dniu, w którym zaginęłaś? – policjant nachylił się bliżej mnie, w dłoni ściskając mały notatnik. Miałam ochotę automatycznie odpowiedzieć na pytanie, jednak powstrzymałam się i walcząc z lekami, starałam się wymyślić jak najszybciej poprawną odpowiedź.
– Mój chłopak Robb zaprosił mnie na randkę – odpowiedziałam pewnym siebie głosem wiedząc ,że zapewne Molly już im o tym powiedziała. Skoro zaginęłam musieli ją przesłuchiwać. Mężczyzna stojący obok zanotował coś w swoim notesie.
– Chodzi ci o Robba Harrinsona? – wszyscy spojrzeli na mnie, jakbym miała potwierdzić tylko coś co jest dla nich oczywiste. Wiedziałam o co chodzi, Robb także był zaginiony. W końcu sama widziałam jego zwęglone ciało.
– Tak – odpowiedziałam już mniej pewnie. – Czy go odnaleźliście? – zapytałam udając zaciekawienie. Musiałam się dowiedzieć co wiedzą. Ci spojrzeli po sobie, zapewne zastanawiając się czy powinni mi powiedzieć. Byłam pewna ,że nie odnaleźli jego zwłok. W końcu moi bracia i Bobby, się nim zajęli.
– Emma – z zamyślenia wyrwał mnie głos kobiety stojącej obok. – Możesz nam opowiedzieć co się stało tamtego dnia? – policjanci przesunęli się, tym samym odsłaniając mi stojącego w kącie Bobbiego. Jego mina mówiła mi wszystko, policja nie odnalazła ciała.
– Tak jak mówiłam Robb zabrał mnie na 'randkę niespodziankę', bo tak je nazywaliśmy. Co czwartek, któreś z nas organizowało spotkanie w jakimś tajemniczym miejscu. Tym razem była to jego kolej, w dodatku była to nasza rocznica, więc spodziewałam się czegoś wyjątkowego. Nie spodziewałam się jednak tego – mój głos załamał się i ostatnie słowo zabrzmiało piskliwie. Wspominanie tamtego dnia było zbyt bolesne. – Robb zabrał mnie za teren szkoły. Zdziwiłam się ,że poszliśmy tak daleko, gdzieś gdzie nie było żywej duszy. Na początku wszystko było w porządku, jednak późnej coś się zmieniło.
– Co takiego? – jeden z agentów, wyższy i bardziej muskularny, zrobił kilka kroków w bok, ciągle coś zapisując. Spojrzałam na Bobbiego, bojąc się ,że powiem coś czego nie powinnam. Leki mnie otępiały, trudno było mi wymyślić coś konkretnego. Drugi z policjantów podążył za moim wzrokiem.
– Zgodziliśmy się na obecność twojego wujka, ponieważ na to nalegał. Jednak jeśli chcesz może wyjść – natychmiast spojrzałam przerażona na mężczyznę kręcąc przecząco głową. Nie chciałam by wychodził.
– Nie, proszę. Chcę by został – wychrypiałam. – Robb zaczął się dziwnie zachowywać – kontynuowałam by jak najszybciej to zakończyć. – Uderzył mnie. Zaczął wygadywać dziwne rzeczy, zachowywał się jak szaleniec – po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Nie mogłam uwierzyć ,że oczerniam imię Robba, chociaż to wszystko była wina demona. – Uderzył mnie jakimś kijem, musiałam stracić przytomność. Kolejna rzecz jaką pamiętam, to jakiś opuszczony budynek – miałam zamiar od razu wspomnieć o hotelu, jednak wiedziałam ,że byłam tam tylko kilka dni i oni mogli to łatwo udowodnić. Moja historia musiała być jak najbardziej autentyczna.
– Czy był to hotel w którym cię znaleźliśmy? – w głosie policjanta można było ponownie usłyszeć ,że oczekuje potwierdzenia oczywistego. Spojrzałam na niego załzawionymi oczami.
– Nie. Robb musiał często zmieniać kryjówkę. Nie pamiętam jak to robił i kiedy, ponieważ większość czasu byłam nieprzytomna, ale pomieszczenia, w których się budziłam były różne. Ostatni z nich był ten w hotelu. Gdy się ocknęłam go nie było. Wykorzystałam to i postanowiłam spróbować uciec. Udało mi się zrzucić ze schodów. Jak widać zadziałało i ktoś mnie znalazł – dokończyłam pośpiesznie by wreszcie uciąć ich pytania.
– Dobrze. Dziękujemy Emmo. Wiemy ,że musiało to być dla ciebie trudne – pani psycholog spojrzała znacząco na policjantów.
– Myślę ,że na dzisiaj to wystarczy. Gdyby mieli jeszcze panowie jakieś pytania Emma odpowie na nie gdy wyjdzie ze szpitala – dodała kierując się w stronę drzwi, dając jasno do zrozumienia ,że mają iść za nią. Zauważyłam ,że Bobby wpatruję się w nią z lekkim uśmiechem, a gdy ta odwzajemniła spojrzenie oboje kiwnęli do siebie znacząco.
– Znajoma? – zapytałam gdy zostaliśmy sami. Mężczyzna potwierdził siadając na krześle obok mojego łóżka. Jego mina mnie niepokoiła.
– Coś się stało? – zapytałam, przypominając sobie te dziwne halucynacje Deana i Sama. Czyżby mój brat bliźniak naprawdę nie żył? Poczułam jak ogarnia mnie panika. – Chodzi o Sama? Czy wszystko z nim w porządku?
– Tak. Sam jest cały i zdrowy. Czeka na korytarzu. Nie mógł tu wejść. Jest poszukiwany przez policję, pamiętasz? – kiwnęłam twierdząco, odwracając wzrok. Jakoś nie skakałam z radości ,że tu jest. Ulżyło mi ,że nic mu nie jest, jednak z drugiej strony przez to potwierdziły się moje obawy. Sam żył i naprawdę mnie opuścił, z własnej nie przymuszonej woli. To bolało.
– Emmo, jest tu ktoś jeszcze – Bobby zdjął czapkę i przejechał dłonią po łysiejącej głowie – Był tu już wcześniej ,ale po twojej ...reakcji, postanowiliśmy najpierw cię na to jakoś przygotować – spojrzał na mnie, a ja odwróciłam gwałtownie wzrok. Chciał bym sama na to wpadła i nie pomylił się. Wiedziałam o kogo mu chodzi, ale to było nie możliwe.
– Dean umarł, sam mi to powiedziałeś – szepnęłam z wyrzutem. – A może się pomyliłeś?
 – Nie. Dean naprawdę wtedy umarł, ale powrócił – widziałam jak ta odpowiedź go męczyła, mnie zaś nurtowało coś innego.
– Czy któryś z was zawarł nowy pakt? Ty lub Sam?
– Nie, nie. To nic z tych rzeczy. Powrót Deana jest bardziej skomplikowany i wyjaśnimy ci to w domu. Teraz musimy cie stąd zabrać i to szybko – dla potwierdzenia wagi swoich słów spojrzał zdenerwowany w stronę drzwi.
– Melisa obiecała zatrzymać policjantów przez jakiś czas, ale nie da rady tego robić w nieskończoność – już chciałam zapytać kim jest ta cała Melisa, ale przypomniałam sobie o pani psycholog. Te leki naprawdę mnie otępiały. – Zaraz przyprowadzę wózek, poczekaj. – Bobby poderwał się w stronę drzwi, ale zatrzymałam go.
– Nie trzeba. Ze mną wszystko w porządku, naprawdę. Jestem tylko na lekkim, lekowym haju, ale nic mi nie jest – zaczęłam podnosić się do pozycji siedzącej.
– Emmo, masz pękniętą śledzionę, połamane żebra, uszkodzony obojczyk, złamany nadgarstek. W dodatku miałaś obrzęk mózgu, byłaś skrajnie odwodniona i wygłodzona. Lekarze zastanawiali się jakim cudem jeszcze żyjesz, więc pozwól ,że wezmę wózek. – Bobby był naprawdę przerażony. Spojrzałam na niego z troską, nigdy nie chciałam by musiał się o mnie martwić. Miałam być tą bezproblemową mała dziewczynką, która jest jedynym statycznym elementem w tej pokręconej rodzince.
– Bobby kocham cię jak ojca i musisz mi uwierzyć na słowo, kiedy mówię ,że nic mi nie jest. W ciągu ostatnich kilku miesięcy non stop byłam na pograniczu życia i śmierci – być może nawet umierałam codziennie. Ostatnie dodałam w myślach, bowiem gdyby tak się zastanowić te moje 'omdlenia' mogły być tak naprawdę czymś innym. Teraz myśląc o tym na trzeźwo, muszę przyznać ,że Donachiel nie przynosił mi jedzenia, tak więc od kilku tygodni nie jadłam. Jaki normalny człowiek przeżył by coś takiego?
Bobby zrezygnowany zgodził się ze mną i otulając mnie swoim czarnym płaszczem wyprowadził na korytarz. Nim się zorientowałam byliśmy już na zewnątrz, gdzie czekali na mnie bracia. Obaj. Miałam ochotę śmiać się, płakać i krzyczeć równocześnie, tak jakby ostatnie miesiące były tylko złym snem, jakby nic się nie wydarzyło.
– Dean – krzyknęłam nie mogąc dłużej zachować spokoju. Ten podszedł do mnie zamykając mnie w swoim żelaznym uścisku. Tak mi tego brakowało. Jego zapach koił moje nerwy lepiej niż nie jeden medykament. Była to mieszanka prochu, szarego mydła i whisky. Chciałabym by ta chwila trwała wiecznie, ale Dean odsunął się i nadal otulając mnie ramieniem poprowadził w stronę Impali. Poczułam jeszcze czyjąś dłoń na swoich plecach. Odwróciłam się powoli i posłałam Samowi wymuszony uśmiech. Ostatnie miesiące nie były tylko wyimaginowanym koszmarem, snem ,który chciało by się zapomnieć. To wszystko wydarzyło się naprawdę, tak samo jak mój żal do brata.

***

– Emma co się naprawdę stało? – przysunęłam do ust kubek z gorącą herbatą, w głowie układając co powinnam powiedzieć. Odkąd przyjechaliśmy do Bobbiego, robiłam wszystko byle by tylko odsunąć jak najdalej tą rozmowę, niestety bez skutku. Najpierw wykręciłam się prysznicem, później jedzeniem i tak przez kolejne dwie godziny. Jednak gdy wreszcie usiedliśmy razem w salonie, nie miałam innego wyjścia, musiałam zacząć mówić.
– Dlaczego tak nagle zniknęłaś? Ktoś cię porwał? Jakiś demon? – oczy Bobbiego wyrażały jedynie smutek i poczucie winy. Odstawiłam kubek z głośnym plaśnięciem.
– Nie. Tak – potarłam czoło – Lepiej będzie jak zacznę od początku. Wszystko się zaczęło, gdy zostałam opętana przez demona jeszcze przed śmiercią Deana – tylko skończyłam te zdanie, a w pomieszczeniu zaogniła się dzika wymiana zdań. Cała trójka chciała wiedzieć kiedy, jak, dlaczego? Zadawali pytania jak rasowi policjanci, nie pozwolili mi pominąć żadnego szczegółu. Później wspomniałam o próbie zawarcia paktu z demonem i to na nowo wywołało burzę. Najbardziej jednak zdziwiła mnie reakcja moich towarzyszy na wspomnienie anioła ,który mnie wtedy uratował.
– Jak się nazywał? – zapytał Dean przewiercając mnie wzrokiem. Jego głos brzmiał tak samo jak tych stróżów prawa ze szpitala. Tak jakby znał już odpowiedź na to pytanie, teraz chciał tylko bym to potwierdziła.
– Castiel – odpowiedziałam niepewnym cichym głosem pewna ,że mnie nie usłyszał. Cisza jednak ,która zapadła wtedy w pomieszczeniu mówiła mi wszystko. Wiedzieli kim on jest i co więcej na pewno go spotkali.
– Co jest? Znacie go? Przyszedł do was? – zadawałam pytanie po pytaniu, wyczekując odpowiedzi. Zanim jednak, któryś z nich zdążył otworzyć choćby usta, usłyszałam inny dobrze mi znany głos.
– Emmo – odwróciłam się jak na komendę podążając za wzrokiem pozostałej trójki. W progu kuchni stał nikt inny jak on, Castiel.   











___________________________
Witajcie. Tym razem rozdział pojawił się planowo i tak też będą pojawiać się następne. Ta wakacyjna sytuacja była jednorazowa. Martwi mnie jednak ta cisza tutaj, czyżby wszyscy uciekli ^^ haha  (oczywiście nie mówię o nowych czytelnikach, których serdecznie witam)
Co sądzicie o nowym wyglądzie? Ja jestem zakochana w tym szablonie, za który Bardzo Dziękuje StrayHeart <333 
Do następnego i oczywiście liczę na wasze opinie o tym co tu się teraz dzieję. Emma jest już z braćmi, pojawił się Cass! ^^ Czy podoba wam się taki obrót sytuacji?

niedziela, 17 sierpnia 2014

Rozdział 10

Nefilim

Poł Człowiek

Pół Anioł

Te trzy określenia motają się w mojej głowie. Kim jestem? Czemu taka jestem? A może raczej, czym jestem? Całe dnie poświęcam na rozgryzienie tego. Od wydarzenia na rozdrożach minęło już sporo czasu. Nie jestem w stanie powiedzieć tak naprawdę ile.
Castiel, tak nazywa się anioł, który mnie uratował. Jak się okazało przeniósł mnie wtedy z powrotem do domu Bobbiego. Nie wiem jak to zrobił i w tamtym momencie nie interesowało mnie to. Powiedział jedynie ,że mam tu pozostać, bowiem tylko tutaj jest w stanie mnie odnaleźć. Nie zrozumiałam wtedy tego i dzisiaj nic się nie zmieniło. Mimo wszystko, posłuchałam go. Przynajmniej tak było na początku.



Bobby się zmienił. Zaczął więcej pić, był cichy i czasami miałam wrażenie, że jego umysł na całe dnie opuszcza ciało. Jednak największą zmianę odkryłam pewnego ranka, gdy niespodziewanie wbiegł do mojej sypialni i rozsunął z hukiem zasłony.
– Wstawaj! – krzyknął. Pamiętam ,że spojrzałam zaspana i zdezorientowana na zegarek, który wskazywał godzinę czwartą. Jednak wyraz jego twarzy, jego postawa sprawiły ,że mimo wszystko podniosłam się błyskawicznie z łóżka i posłusznie powędrowałam za nim. Miałam opuchnięte od płaczu powieki i obgryzione do krwi paznokcie. Te drugie stało się moim nowym nałogiem. Obgryzałam je nawet nieświadomie przez sen.
Przecierając podrażnione oczy nie zauważyłam jak doszliśmy na koniec złomowiska. Przed sobą ujrzałam stertę szklanych butelek ustawionych na drewnianym płocie. Bobby wyjął broń i bez słowa wcisnął mi ją do dłoni.
– Nauczę cię jak się bronić – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Wiedziałam o co mu chodzi. Mnie i moich braci kochał niczym swoje własne dzieci, których niestety nie miał. Opiekował się nami, wychowywał nas. Bywały momenty ,że był dla nas lepszym ojcem niż Jhon kiedykolwiek był. Dean i Sam byli wyćwiczeni przez tatę, a mimo wszystko umierali. Najpierw Sam został dźgnięty w plecy, a następnie Dean zawarł pakt, który sprowadził na niego śmierć. Bobby nie chciał stracić nikogo więcej, a tylko ja tak naprawdę pozostawałam w tej rodzinie bezbronna. Nie potrafiłam się bronić.
Treningi odbywały się codziennie. Była to mieszanina nauki strzelania, walki wręcz, podnoszenia mojej sprawności, kondycji, wyćwiczenia mięśni. Z czasem zauważałam zmiany zachodzące w moim ciele, ale i w psychice. Stałam się silniejsza, w pełnym rozumieniu tego słowa . W dodatku nasze zajęcia miały także wpływ na coś innego. Zauważyłam ,że są one lecznicze dla mężczyzny. Zaczął mniej pić, dbać o siebie. Raz nawet zdarzyło mi się widzieć go uśmiechniętego.
Wiem ,że trenowaliśmy przez dwa miesiące, bowiem Bobby prowadził plan zajęć. I wtedy, gdy wszystko zaczynało się układać, pojawił się kolejny anioł. Wracałam wtedy spod prysznica, gdy zastałam go w mojej sypialni. Na nic się zdały moje słowa oburzenia, zachowywał się tak jakby mnie nie rozumiał. Powiedział wtedy ,że musi mnie ostrzec. Zostając tutaj miałam stanowić niebezpieczeństwo dla Bobbiego. Dodał też ,że przysłał go Castiel. W tamtej chwili nie ufałam żadnemu z nich. Jednak mimo wszystko nie chciałam ryzykować życia kogoś kto był dla mnie jak ojciec. Donachiel, czy też Castiel, nie miało to dla mnie znaczenia. Obaj byli aniołami, obaj byli dla mnie obcy. To jednak nie zmienia faktu ,że zawdzięczałam temu drugiemu życie. Spakowałam się więc i pozwoliłam by skrzydlaty przeniósł mnie w inne, bezpieczne miejsce.
Zapewne zastanawiacie się czemu nie udałam się do Sama. Czemu nie poprosiłam go o pomoc?
Sam nie odezwał się do nas słowem, odkąd opuścił Bobbiego. Nie było go przy mnie, kiedy go najbardziej potrzebowałam. Wiem ,że zabrzmi to samolubnie i może taka jestem, ale mam mu to za złe. Tak bardzo jak w głębi mojej duszy zagnieździła się rozpacz po Deanie, tak samo ukorzenił się żal do Sama. Te dwa uczucia dominowały u mnie przez ostatni czas i teraz nie mogę już bez nich żyć. Za każdym razem gdy budzę się zalana potem po koszmarze, gdzie widzę śmierć Deana, jego krzyk skierowany do mnie, gdzie nie mogę go uratować – mam ochotę zadzwonić do Sama. Chcę usłyszeć jego głos, obietnicę ,że wszystko będzie w porządku. Jednak wtedy przypominam, sobie o bólu, który czułam i z którym sama musiałam sobie radzić. O tym ,że to Bobby przekazał mi wieści o Deanie.

Do Bobbiego napisałam kilka dni temu. Sama nie wiem czemu tak długo się z tym ociągałam. No dobra, wiem. To ze strachu. Bałam się tego jak zareagował na mój nagły wyjazd, jak musiał się czuć ze świadomością ,że kolejny Winchester go zostawił. Boję się tego jak to na niego wpłynęło. Miałam zamiar napisać mu powód dlaczego, go opuściłam. Ale gdy tylko zaczęłam pisać, zaczęłam też się plątać w swoich wyjaśnieniach i zamiast jednej strony wytłumaczenia, wyszło sześć stron zawiłych kłamstw. Napisałam więc jedynie ,że u mnie wszystko dobrze i ,że przepraszam go za wszystko.


***




Opieram ciężką od zmęczenia głowę o ścianę obok łóżka. Minęło kilka tygodni odkąd Donachiel mnie tu przeniósł. Kilka dni po tym zaczęłam miewać silne bóle głowy. Nie są to zwykłe bóle, bowiem towarzyszą im głosy. Z tego co zdążyłam się zorientować są to głosy aniołów. Czasami atak ten trwa tak długo ,że z wycieńczenia tracę przytomność. Budzę wtedy otępiała, słysząc jedynie bicie własnego serca. Donachiel odwiedza mnie raz na kilka dni, zawsze wtedy staję przede mną i kładąc dłonie na mojej głowie mruczy coś niezrozumiałego dla mnie. Castiel nie odwiedził mnie ani razu. Zaczynam mieć złe przeczucia. Mam wrażenie ,że Donachiel coś we mnie burzy, jakiś mur, który oddziela mnie od łaski, która we mnie jest. Z każdą jego wizytą coś się we mnie budzi. Głosy stają się silniejsze a ja sama czuję się jedynie bardziej przytłoczona. Ale i potężniejsza, co mnie jedynie bardziej przeraża. W dodatku nabieram pewności ,że nie współpracuję on z Castielem. Dziwnie reaguje gdy o niego pytam. Miałam zamiar wczoraj uciec, ale znowu dostałam ataku a głosy przybrały tak na sile ,że nie byłam w stanie wstać z łóżka. Obudziłam się dopiero dzisiaj pod wieczór. Miałam zamiar uciec od razu, gdy tylko się ocknęłam, ale jestem tak zmęczona ,że marzę jedynie o śnie. Moje powieki ważą tonę a ciało zrosło się z kanapą. Chciałam poeksperymentować i spróbować porozumieć się z Castielem przez te anielskie radio w mojej głowie. Doszłam jednak do wniosku, że przecież nie wiem czy powinnam mu ufać. Uratował mnie kilka razy, to fakt, ale skąd mam wiedzieć czy nie miał w tym własnego celu.
Postanowiłam ,że prędzej skopię Donachielowi ten jego opierzały tyłek niż pozwolę mu położyć na mnie swoje ręce. Nie jestem naiwna i wiem ,że on także sprowadził mnie tu dla własnych celów, jednak za każdym razem gdy mnie odwiedzał byłam zbyt zmęczona by walczyć. Kilka dni temu gdy wreszcie czułam się nawet dobrze – jeśli można nazwać tak czołganie się po podłodze odkryłam ,że zabrał mi telefon. Pięknie, nie?
Spojrzałam na wiszący na ścianie obraz. Dziwne. Mogłabym przysiąc ,że jeszcze kilka dni temu wisiał gdzieś indziej. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i albo zaczynałam wariować, albo po ostatniej wizycie, anioł urządził tu przemeblowanie. Na drżących nogach przesunęłam się na krawędź łóżka by móc odsłonić roletę.
– Głupia! – przeklęłam samą siebie. Byłam w ogóle innym miejscu niż ostatnio. Jak źle musi ze mną być ,że nie zauważyłam czegoś takiego. – Jestem skończoną idiotką. Wpakowałam się w tarapaty – warknęłam, mając ochotę przywalić samej sobie. Nie był to najlepszy pomysł zważając na to ,że ledwo siedziałam. Przymknęłam powieki starając się skoncentrować na resztce sił jaką w sobie miałam. Podniosłam się, co poskutkowało jedynie natychmiastowym upadkiem na podłogę.
– Przeklęte nogi weźcie się w garść! – jęknęłam bliska płaczu. – Pamiętaj, nigdy nie ufaj aniołowi w beżowym płaszczu ani innemu z blond loczkami – warczałam jak rozdrażniony ratlerek. O dziwo, to pomagało. Przeklinałam więc dalej, wszystkich i wszystko.
– Tak walnij się na tą podłogę i umrzyj jak cała twoja rodzina – wisielczy humor? Tak to cała ja w tamtym momencie. – To jest to w czym jesteście najlepsi. W umieraniu – podeszłam do drzwi, całym ciężarem ciała naciskając na klamkę. Poleciałam do przodu wraz z drzwiami. Zamiast jęku z moich ust wydobył się histeryczny śmiech. Podniosłam się na czworaka i obijając się od ścian brnęłam dalej. Obraz przed moimi oczami rozmywał się, ale za wszelką cenę starałam się zajść jak najdalej. Byłam na jakiejś klatce schodowej, gdzie tynk pod moimi dłońmi opadał na ziemie wraz ze mną. Krok za krokiem walczyłam o jeszcze jeden metr. Słyszałam w oddali jakieś szumy, głosy. Miałam tylko nadzieję ,że nie jest to wytwór mojej chorej wyobraźni. Udało mi się doczłapać do schodów, w dole widziałam drzwi wyjściowe. Wręcz czułam powiew świeżego powietrza dobiegający od nich. Zamrugałam kilka razu starając się wyostrzyć obraz, moje dłonie zaczęły obsuwać się pod ścianie. Zauważyłam jakieś cienie za szybą w drzwiach. Przymknęłam powieki przysłuchując się odgłosom coraz głośniejszych rozmów i przejeżdżających samochodów. Jak dobrze ,że ten skretyniały skrzydlaty umieścił mnie wśród ludzi. Wiedziałam ,że nie dam rady zejść po schodach i ,że jeśli tu zostanę On wróci i znowu mnie gdzieś przeniesie. Tym razem mogę nie mieć tyle szczęścia. Zacisnęłam powieki i z całą resztą sił jaka mi pozostała rzuciłam się do przodu. Poczułam pierwsze uderzenie o kant stopnia gdy spadałam. Jednak ból zniknął, czułam kolejne uderzenia, świat przed moimi oczami wirował, ale nie czułam i nie słyszałam nic. Spadając z ostatniego stopnia przeturlałam się jeszcze kilka metrów uderzając plecami w drzwi. Te z głośnym skrzypnięciem się uchyliły. Dopiero wtedy poczułam zimny powiew na skórze dłoni która wystawała na zewnątrz. Nadgarstek był nienaturalne wykrzywiony do tyłu, ale nie przejmowałam się tym. Udało mi się.
Ktoś krzyknął.
Ktoś inny podbiegł.
Byłam uratowana.





_____________________________________________________
Miałam zamiar poczekać na nowy szablon, jednak doszłam do wniosku ,że zbyt długo nie dodawałam rozdziału. Ostatni pojawił się w czerwcu. Tak więc Witam z powrotem tyck, którzy wytrwali w czekaniu. Mam nadzieję ,że są tu tacy i ,że część dalsza opowiadania wam się spodoba. 
Do usłyszenia. 

środa, 6 sierpnia 2014

Ogłoszenie Parafialne

Hej Wszystkim!

Żyję. Przepraszam ,że rozdziału jeszcze nie ma, ale będzie. Obiecuję. :) Po prostu mam dla was niespodziankę, więc musicie jeszcze trochę poczekać.

Pozdrawiam
Lean