son

piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 8



Drogi Pamiętniku,
ostatni raz pisałam tutaj gdy byłam zagubiona. Teraz myśląc o tamtych rozterkach chcę mi się śmiać. Miałam kochającego chłopaka, oddaną przyjaciółkę, i wizję szczęśliwej przyszłości. Teraz nie mam nic. Siedzę w barze, w niewielkim miasteczku na południu kraju i jedyną dobrą rzeczą jaką mogę o nim powiedzieć to to ,że mają naprawdę smaczne hamburgery. Gdy przybyłam tutaj nie miałam pieniędzy, znajomości, nikogo z kim mogłabym dzielić swój nędzny los. W dodatku byłam zdruzgotana po rozmowie z braćmi, którzy od tamtego felernego dnia nie odezwali się do mnie. Zostałam sama.
Po trzech tygodniach spędzonych tutaj nie zmieniło się tak naprawdę nic. Nadal nie mam znajomych, jestem sama, a co do pieniędzy to mimo pracy w barze nie posiadam ich. Właściciel a także mój pracodawca nie płaci mi, bowiem pracuję w zamian za pokój nad barem, i jedzenie. Dzięki Bogu są jeszcze napiwki.
Gdybyś mógł mówić zapytałbyś zapewne sarkastycznie co z moim wielkim marzeniem o pozostaniu nieustraszoną łowczynią? Ja zawstydzona spuściłabym wzrok nie wiedząc co odpowiedzieć.
Sadzę ,że Dean miał rację. Myśląc o tym teraz wiem ,że ktoś musiał mną mentalnie potrząsnąć bym się opamiętała. Nie oszukujmy się, jestem rozwydrzona. Całe życie spędziłam w zamknięciu nie znając co znaczy naprawdę żyć. Teraz zostałam wypuszczona z klatki, i nie potrafię sobie poradzić z normalnym życiem, więc jak mogę nawet myśleć o polowaniu? Gdyby moi bracia tu byli wszystko byłoby łatwiejsze, pomogliby mi. Tak jak tata nauczył ich wszystkiego ,tak oni nauczyli by mnie. Sama nie wskóram nic, zapewne zostałabym zabita przez jakiś nawiedzony but, taki jak w książce Richelle Mead....

Upuściłam zrezygnowana długopis, opierając głowę na wolnej ręce. Czyżbym była tak samotna ,że moim jedynym powiernikiem stał się jakiś notes? Wgryzłam się w końcówkę długopisu tak jak mam to w zwyczaju gdy się denerwuję, i zmęczona spojrzałam na kubek już zimnej kawy.
-Świetnie, nie ma to jak zimna kawusia z rana po nocnej zmianie- mruknęłam niezadowolona, mimo wszystko upijając łyk. Nie było mnie stać na świeżą dolewkę. Przymknęłam powieki starając się wyczyścić swoją głowę. Chciałabym by istniała specjalna szmatka, którą wymazałabym wszystkie swoje doświadczenia, i zaczęła od nowa z typową tabula rasą. Zapisałabym się wtedy zamiast na studia to do zakonu, tak by było lepiej dla wszystkich. Będąc na studiach oczywiście tęskniłam za braćmi, jednak byłam tak zajęta i pochłonięta towarzystwem innych ludzi, że w pewnym stopniu ten smutek był wypełniany. Teraz nie było nikogo kto by uzupełnił tą pustkę tym bardziej, że moi bracia stali się nie tylko najbliższymi mi osobami, ale i jedynymi.
Spojrzałam na wiszący na ścianie zegar, wskazywał dziesiątą, tak więc do mojej pracy pozostało osiem godzin. Co ja niby będę robiła tyle czasu? Pokój wyczyściłam na połysk przedwczoraj, wczoraj zaś pomagałam charytatywnie w domu starców.
Problem został rozwiązany, gdy tylko usiadłam na swoim łóżku, nagle poczułam jakby moje powieki ważyły tonę. To prawda ,że ostatnio prawie nie sypiam. A mówiąc 'ostatnio' mam na myśli 'ostatnie trzy tygodnie'. I oczywiście 'prawie' w moim słowniku znaczyło tyle samo co 'nic'. Korzystając więc z nagłego przypływu senności czym prędzej pozwoliłam swoim zmysłom odpłynąć do krainy Morfeusza.




Obudził mnie na początku trudny do zidentyfikowania hałas. Poderwałam się gwałtownie do pozycji siedzącej, próbując odzyskać świadomość umysłu. Dotarło do mnie ,że hałas był spowodowany czyimś upartym dobijaniem się do moich drzwi. Spojrzałam zdezorientowana na zegarek, wskazywał godzinę dziewiętnastą.
-O mój Boże!- zerwałam się do pozycji stojącej w przeciągu sekundy, co poskutkowało nagłym zawrotem głowy. Oparłam obie dłonie o umywalkę wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Mokre włosy lepiły mi się do spoconej twarzy, a podkrążone oczy przerażały odcieniami szarości. W tle ciągle słyszałam uciążliwe walenie do drzwi.
-Zaraz!- wrzasnęłam zachrypniętym głosem, dopiero zdając sobie sprawę jak nieregularny jest mój oddech. Czułam się, i wyglądałam jakbym przebiegła kilka mil. Przemyłam twarz zimną wodą, włosy związałam w kucyk, i pośpiesznie opuściłam pokój.
-Czy ty wiesz która jest godzina? Powinnaś tam być już od godziny!- ton głosu szefa wskazywał ,że jest nieźle wkurzony. Szłam nie ośmielając się odwrócić.
-Zatrudniłem Cię z litości, inaczej skończyłabyś na ulicy.- wykrzykiwał gdy zbliżaliśmy się do wejścia na salę- Co ty sobie myślisz? Może do cholery mam tam sam iść i zapierdalać za ciebie!?- zatrzymałam się odwracając się w jego stronę.
-Przepraszam Szefie, to się więcej nie powtórzy- wyszeptałam, oczekując kolejnej fali przekleństw. Zamiast niej mężczyzna spojrzał na mnie, przełknął głośno ślinę i odwracając głowę w drugą stronę warknął jedynie.
-Dzisiaj pracujesz godzinę dłużej.
Musiałam wyglądać naprawdę okropnie.

Praca mijała mi wyjątkowo szybko, do czasu. Podeszłam właśnie do stolika w sekcji innej kelnerki, która akurat musiała zastąpić barmana. Przy stoliku siedziało czworo mężczyzn w różnym wieku. Uśmiechnęłam się grzecznie opierając tacę o stolik.
-Podać coś jeszcze?- zapytałam zbierając brudne naczynia. Jeden z mężczyzn podsunął w moją stronę swój opróżniony kufel.
-Jeszcze jedna kolejka skarbie.- odpowiedział bez żadnych emocji, a mój wzrok od razu powędrował w stronę jego nadgarstka. Widniał na nim tatuaż przedstawiający pentagram, podobny do tego który mieli moi bracia. Podniosłam wzrok i spostrzegłam ,że on także przygląda się mojej dłoni. Akurat tej na której nosiłam bransoletkę ochronną od taty.
-Już podaję- wybełkotałam z udawanym uśmiechem, i czym prędzej się oddaliłam.
Ten mężczyzna albo jest łowcą, albo po prostu fanem mrocznych rzeczy. Jednak nie wyglądał na tego drugiego, a to oznaczało ….
Emma wariujesz, po prostu chcesz widzieć wszędzie łowców. Daj sobie spokój.
A co jeżeli?
DAJ NA LUZ!
Gdy tylko wróciłam do ich stolika poczułam na sobie spojrzenie czterech par oczu, wiedziałam że musieli rozmawiać o mnie. Postawiłam powoli tacę na stoliku starając się zachowywać jak najbardziej normalnie. Cisza z jaką mnie obserwowali sprawiła ,że postanowiłam zaryzykować.
-Na co polujecie?- zapytałam nie podnosząc wzroku, nadal stawiając przed nimi pełne piwa kufle. Mężczyzna z tatuażem na nadgarstku zaśmiał się. Po chwili gdy wyprostowałam się, zabierając tacę jeden z mężczyzn przysunął mi krzesło.
-Siadaj, nie będziemy przecież tak rozmawiać.- usiadłam po czym pokiwałam głową w stronę barmana ,że wszystko gra. Ten spojrzał na mnie podejrzliwie, po czym wrócił do swoich obowiązków. Nieraz zdarzało się ,że pijani klienci posuwali się za daleko. Wtedy zazwyczaj do akcji wkraczał Louis- nasz barman, którego sam wygląd budził grozę.
-Tak więc na co polujecie?- ponowiłam pytanie odwracając się w ich stronę.
-W tej chwili na nic, akurat wracamy z polowania.- odpowiedział najmłodszy z nich, który siedział po mojej lewej stronie.
-Nie wyglądasz na łowczynię- wtrącił ten z tatuażem przyglądając mi się podejrzliwie.
-Bo nie jestem nią.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Napotkałam pomruki zdziwienia, więc czym prędzej kontynuowałam.
-Moi bracia są, i tata... też był łowcą- poprawiłam bransoletkę- nie chciał bym się w to wplątała.
-Przykro mi z powodu twojego ojca, był mądrym człowiekiem skoro trzymał cię z dala od tego wszystkiego- mężczyzna z tatuażem nachylił się nad stolikiem, niewątpliwie był najstarszy ze zgromadzonych.
-Jak zginął?- zapytał łysiejący mężczyzna po prawej. Napotkał przez to karcące spojrzenie kolegów. -Jeżeli nie chcesz to...
-Podczas polowania- przerwałam mu nie widząc nic złego w tym by im o tym powiedzieć. Oczywiście nie miałam zamiaru wyjawiać całej prawdy, bowiem była ona zbyt osobista.
-Moje kondolencje. Ten zawód to wredna suka, nic od niej nie dostajesz a zabiera Ci wszystko- mruknął dotąd milczący mężczyzna. Posłałam w jego stronę delikatny uśmiech, gdy nagle usłyszałam gwizdanie faceta ze stolika obok, który domagał się dolewki. Wstałam nie chcąc pogarszać swojej sytuacji z szefem.

Jako jedyna musiałam zostać dłużej tym samym zastępując kelnerkę która zazwyczaj miała zmianę o tej porze. Ruch nie był zbyt duży, i koncentrował się głównie wokół baru, więc właśnie tam stałam. Z czwórki łowców pozostało dwóch, podając im piwo dowiedziałam się ,że nazywają się Tom i Will. Ten drugi był posiadaczem tatuażu na nadgarstku. Siedzieli teraz przy barze dzięki czemu mogliśmy urywkowo rozmawiać. Dowiedziałam się także że polowali na gniazdo wampirów w mieście obok. Tom zaczął polować ponieważ jego ojciec był łowcą, tak samo jak i dziadek. Will zaś rozpoczął takie życie po tym jak strzyga zabiła jego pięcioletniego synka.
-A twój ojciec, dlaczego zaczął polować? Każdy ma swoją historię, zazwyczaj rozpoczynającą się zemstą.- Will kreślił kółka wzdłuż szyjki butelki z piwem.
-Zemsta mojego taty dotyczyła śmierci mojej mamy. Została zabita przez demona gdy miałam pół roku- odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Tom zakrztusił się piwem.
-Demony?! Te czarnookie dupki musiały mieć niezły interes w tym by zabić właśnie Twoją matkę. Zazwyczaj dobierają swoje ofiary nie bez powodu, tak...- nie dokończył gdyż wielka dłoń Willa pojawiła się znikąd zatrzymując się dopiero na tyle jego głowy. -Przepraszam- wyjąkał.
-Twoi bracia zostali łowcami zapewne już w dzieciństwie, tak jak Tom. Tak więc Wasze dzieciństwo nie było zbyt kolorowe- wtrącił starszy mężczyzna zmieniając temat. Spojrzałam na niego z wdzięcznością.
-Tak, jednak obaj inaczej do tego podchodzą. Dean poświęcił się woli taty bez mrugnięcia okiem, Sam był bardziej zbuntowany, od początku..- zaczęłam rozkręcać swój wywód gdy Will uniósł dłoń z tatuażem w górę.
-Chwila! Chwila, Sam i Dean? Jak masz na nazwisko?
-Winchester, nazywam się Emma Winchester- odpowiedziałam zdziwiona ściągając zdezorientowana brwi. Will i Tom spojrzeli na siebie zaskoczeni. Westchnęłam opierając obie dłonie na blacie.
-Nie mówcie ,że wy także słyszeliście o moim tacie.- nachyliłam się w ich stronę. Najpierw Kris, który słysząc kogo jestem córką nie mógł wyjść z podziwu, a teraz oni. Tata był jakiś ojcem chrzestnym łowców, czy jak?
-Oj Emma oczywiście ,że tak. Nas łowców tak naprawdę nie jest aż tak wielu, jak mogłoby się wydawać. Nie bez powodu: płaca żadna, niebezpieczna robota, życie na walizkach, nawet lata do emerytury się nie liczą. A ci szaleni lub głupi co jednak polują w większości przypadków starają się ze sobą jakoś komunikować, współpracować. Wśród nich są tacy super łowcy, którzy mają najlepsze sprawy, tacy do których się dzwoni gdy potwór okaże się wyjątkowo paskudny. Twój staruszek był takim łowcą.-zignorowałam jego ton, który brzmiał jakby tłumaczył to dziecku, i słuchałam- Nie wiem czy to dzięki temu ,że był w wojsku czy też dzięki swojej woli zemsty, ale był naprawdę dobry. Każdy z nas z chęcią dorwał by to co go zabiło. Ale twoi bracia też są dobrzy, z tego co słyszałem ostatnio polowali na prawdziwe zombie. Wyobrażasz sobie, zombie?
-To podobno był jakiś szalony doktorek, który wczepiał sobie części ciała innych ludzi- wtrącił Tom, mężczyzna z tatuażem kiwnął głową kontynuując.
-Emma musisz się z nami napić!- uniósł w górę butelkę piwa.
-Oh! Ja nie, ja nie piję.- uniosłam dłonie w geście rezygnacji.
-Nalegam. Chociaż jedno piwo za Twojego tatę. -z głośnym westchnięciem otworzyłam butelkę piwa. Na szczęście szef nie miał nic przeciwko gdy ktoś z pracowników pił w pracy, bowiem sam rzadko kiedy był trzeźwy. Uniosłam butelkę w górę.
-Za mojego tatę.
-Za Jhona.- odpowiedzieli chórkiem, stukając się ze mną szkłem. Nigdy wcześniej nie piłam piwa. Wiem ,że trudno w to uwierzyć ale jestem typem mola książkowego, który wszelkie imprezy odpuszcza na rzecz jakieś ciekawej książki. Skrzywiłam się czując gorzki płyn w ustach, jak można to pić?


Ziewając ustawiałam za barem ostatnie, wymyte już kufle do piwa. Przyjrzałam się na wpół sennym spojrzeniem po sali, była czysta na połysk. Obeszłam bar, łapiąc za worki ze śmieciami. Zastanawiałam się czy ból głowy spowodowany był zmęczeniem, czy też piwem które wypiłam. Musiałabym mieć naprawdę słabą głowę.
Gdy tylko wyszłam na zewnątrz moje płuca wypełniło chłodne powietrze. Poczułam ulgę. Przeciągając jak najdłużej dojście do śmietnika, obeszłam powoli bar. Gdy tylko minęłam próg ujrzałam jakąś postać.
-Dobry wieczór! -krzyknęłam jak najbardziej pewnym głosem. Dean zawsze mi powtarzał by udawać silniejszą niż jestem, uciekać powinnam w ostateczności. Zapewne od razu bym uciekła ale cień przede mną kogoś mi przypominał. Podeszłam powoli bliżej, ciągle myśląc o nożu od taty, który miałam schowany przy kostce.
-Emma!- zawołał prze-szczęśliwy przybysz wyłaniając się z cienia.
-Will?- zdziwiłam się, rozluźniając mięśnie. -Co ty tu robisz?
-Czekałem na Ciebie.- odpowiedział spokojnie podchodząc jeszcze bliżej, wtedy mój wzrok na chwilę zjechał na jego dłonie. W miejscu gdzie powinien widnieć tatuaż ochronny znajdowała się jedynie wypalona rana. Podniosłam przerażona wzrok chcąc uciec, ale mężczyzna wykonał ruch ręką, i z olbrzymią siłą uderzyłam plecami o ścianę.
-Nie ładnie tak uciekać, jednak brawo za spostrzegawczość. Nawet nie wiesz jak mnie nudziło szukanie Cię, aż nagle ten idiota wraz z kolegą donośnie rozprawiali o tym jak spotkali córkę Winchestera. Czyż to nie dar Boży?- zaśmiał się, podchodząc bliżej. -Oj przepraszam, to niestosowne bym wspominał o Bogu- ponownie się zaśmiał tym razem wyjął mi nóż, który miałam ukryty, i zwinnym ruchem zerwał moją bransoletkę ochronną.
-Kto by pomyślał ,że wy demony macie tak dobre poczucie humoru- syknęłam próbując się poruszyć.
-Moja droga skąd ta wrogość, powinnaś być mi wdzięczna. W tych okolicznościach w piekle będziesz czuła się bardziej jak w domu niż będąc tu, na ziemi. - ustał kilka centymetrów przede mną, tak że widziałam własne odbicie w jego czarnych oczach.
-Jakich okolicznościach?- zapytałam zaintrygowana na chwilę przestając się wiercić.
-No wiesz, odkąd twój brat na dniach tam trafi. -machnął od niechcenia ręką, jednak widząc zdziwienie na mojej twarzy, zmarszczył brwi.- Czyżbyś nie wiedziała? Nie, przecież by ci powiedzieli, a jednak ...- jego usta wykrzywiły się w tryumfalnym uśmiechu. Przysunął swoją twarz jeszcze bliżej mojej, przez co czułam jego ciepły oddech na twarzy.
-Twój kochany starszy braciszek podpisał pakt z diabłem- syknął mi wprost w twarz.
-To nie możliwe, po co Dean miałby to robić? To niedorzeczne.- starałam się odwrócić twarz w bok, by znaleźć się jak najdalej od niego.
-Oh biedna Emma, nic ci nie powiedzieli. Twój braciszek Sam zginął rok temu, więc Dean zawarł pakt z demonem z rozdroży by go uratować. Czyż to nie wzruszające?- zakpił, a ja wiedziałam ,że nie miał powodu by mnie oszukiwać. W końcu i tak miał zamiar mnie zabić. Poczułam jak pierwsza łza zaczęła spływać po moim policzku. To nie możliwe, Dean nie może umrzeć! Fala gniewu zalała moje ciało, napięłam mięśnie starając się poruszyć. W tej chwili chciałam po prostu być jak najdalej od tego demona, od kogokolwiek. Chciałam znaleźć Deana, i go uratować. Nie wiem jak, po prostu musiałam spróbować. Niespodziewanie moja ręka oderwała się od ściany, a za nią kolejna. Zdziwiony demon zrobił krok do tyłu z wyciągniętą w moją stronę ręką.
-To nie możliwe.- wyjąkał gdy swobodnie powolnym krokiem podchodziłam w jego kierunku. Byłam wściekła, wręcz owładnięta chęcią wybicia całego jego gatunku. Nagle ustał a ciało Willa wygięło się w łuk. Nie wiedziałam co się dzieję, do momentu aż ujrzałam czarny kłąb dymu wydobywający się z jego ust. Zawisł on w powietrzu po czym ruszył w moją stronę. Zrobiłam krok do tyłu starając sobie przypomnieć egzorcyzmy. Jednak to było na nic, czarna chmura dosięgła mnie.

-Nie!- chciałam krzyknąć ale było już za późno. Poczułam jak wypełnia mnie, obezwładniając moje ciało i zmysły. Mój umysł stawał się coraz bardziej odległy, aż nagle poczułam coś dziwnego. Poczułam jak coś dosłownie wypala mnie od środka a przed moimi oczami rozbłyska światło. To była ostatnia rzecz jaką widziałam, zanim straciłam przytomność. 




______________________________
Dziękuje za dostosowanie się do mojej prośby o trzy komentarze, to naprawdę miłe z waszej strony. 
Zasadę pozostawiam ,trzy komentarze= kolejny rozdział. 

Kira- jeszcze raz bardzo dziękuje, starałam się jak najdokładniej sprawdzić ten  rozdział. Korzystałam też z podanej przez ciebie strony o przecinkach, mam nadzieję ,że błędów jest mniej. 
Spectrum- Witam! I Dziękuje Ci :* Mam nadzieję ,że z ocenami wszystko ok.
Laurkaa k- rozumiem Cię w 100%, sama miałam teraz sesje i przez to urwanie głowy. W dodatku też muszę nadrobić zaległości u Ciebie

Rozdział sprawdzałam kilka razy ale zawsze mogło mi coś umknąć. Przepraszam. :D

piątek, 6 czerwca 2014

Rozdział 7





Stałam pośrodku drogi wciąż czując jak moim ciałem wzdrygają dreszcze spowodowane płaczem. Obejrzałam się za siebie, musiałam przejść już kilka mil. Za mną znajdowała się jedynie droga i pola. Pociągnęłam nosem starając się jak najszybciej uspokoić. W takim stanie nie złapie żadnej okazji. Nic jednak nie pomagało, w mojej głowie wciąż rozbrzmiewały słowa Deana ,tak okrutne i zimne. Po raz kolejny poczułam falę bólu która wypalała mnie od środka. Choć był to ból psychiczny to jednak jego siła sprawiała ,że odczuwałam go także fizycznie. Zgięłam się w pół pod falą mdłości, z trudem łapiąc oddech. Wtedy usłyszałam za sobą klakson i jakiś samochód zatrzymał się obok mnie. W środku siedziała jakaś staruszka
-Wszystko w porządku dziecino? -zapytała z troską wychylając się w moją stronę
-Taak, czy mogłaby mnie pani podwieźć?- zapytałam łkającym głosem co rusz pociągając nosem
-Oczywiście skarbie, a gdzie się wybierasz?
-Jak najdalej stąd

4 godziny wcześniej

Nacisnęłam czerwony przycisk na pilocie sprawiając ,że w pomieszczeniu zapadła grobowa cisza. Wszyscy byliśmy w szoku po tym co właśnie usłyszeliśmy. Agent Hendrickson, Nancy i reszta byli martwi. Żadne z nas nie wierzyło w wybuch gazu co potęgowało nasze wyrzuty sumienia. Spojrzałam na Deana, go ta wiadomość przybiła najbardziej, chciał ratować wszystkich nie zgadzając się na poświęcenie ani mnie ani Nancy a teraz okazuję się ,że mimo jego starań zginęło mnóstwo osób. Nie chciałam by się zamartwiał, żeby się obwiniał. To nie była jego wina, jak można winić kogoś za to ,że jest dobry, że chcę ratować niewinnych ludzi.
-Pójdę kupić coś do jedzenia na drogę, gdzie teraz jedziemy?- szepnęłam nie mogąc znieść tej ciszy. Nim jednak zdążyłam wstać, Dean podniósł głowę odzywając się niespodziewanie.
-Wracasz do Bobbiego- odwróciłam się gwałtownie otwierając usta ze zdziwienia
-Co? ..ale, przecież obiecaliście!- krzyknęłam z wyrzutem szukając wsparcia w Samie. Ten jednak podszedł bliżej Deana dając jasno do zrozumienia po czyjej stronie jest w tej sprawie.
-Dean ma rację, mamy szczęście ,że demony nie zainteresowały się dzisiaj i tobą. Znalazłaś się w niebezpieczeństwie od razu po tym jak zabraliśmy cię od Bobbiego, u niego przynajmniej byłaś bezpieczna. -prychnęłam krzyżując ręce na klatce piersiowej. W tej chwili liczyło się dla mnie byleby tylko zostać z nimi, nie chciałam wracać do bezpiecznej klatki.
-Skąd ta pewność ,że u niego będę bezpieczniejsza niż z wami?- syknęłam stając pewnie na przeciwko nich
-Boby nie pozwoli by cokolwiek złego ci się stało w dodatku u niego będziesz z dala od wszystkiego co nadprzyrodzone- dodał Sam pewny swoich racji
-Taaak pewnie, tak samo jak wtedy gdy zabrał mnie na polowanie- ugryzłam się w język gdy tylko uświadomiłam sobie ,że wypowiedziałam te słowa na głos. Było jednak za późno. Dean wstał gniewnie zaciskając szczękę.
-CO BOBBY ZROBIŁ?- zapytał cicho jednak jego ostry ton przyprawił mnie o dreszcze
-Bobby zabrał cię na polowanie, i żadne z was nie pomyślało ,żeby nam o tym powiedzieć?- dodał Sam podchodząc bliżej
-To nie jego wina, zmusiłam go by mnie zabrał, a nie powiedzieliśmy Wam bo nie było kiedy. Wróciliśmy dzień przed waszym przyjazdem, w dodatku wiedzieliśmy jak zareagujecie- cofnęłam się niepewnie o krok
-zmusiłaś go...?- zaczął Sam jednak Dean przerwał mu także robiąc krok do przodu
-Chwila!! Więc ta rana na ręce, była efektem tego polowania?!- zauważyłam jak żyłka na jego szyi naciąga się
-Tak- wyszeptałam niepewnie- były pewne komplikacje ale...-nagle wyprostowałam się zdając sobie sprawę ,że muszę zacząć bronić swoich racji- nie będę przepraszać za to co zrobiłam, cieszę się ,że Bobby zabrał mnie że sobą i ciesze się ,że ten przeklęty duch rzucił mną o ten stolik!- zaczęłam wykrzykiwać słowa coraz głośniej ale głos Deana okazał się donośniejszy
-Cieszysz się?! Czy ty całkowicie straciłaś rozum?! Co jest z tobą nie tak?!- krzyknął ciężko łapiąc oddech
-Chcę być łowcą- odpowiedziałam dumnie, spokojnym głosem, patrząc mu prosto w oczy. Jego nerwowy śmiech mnie zaskoczył. Byłam pewna ,że zacznie krzyczeć ten jednak odwrócił się do mnie bokiem i pocierając dłonią brodę zaczął się najnormalniej w świecie śmiać. Sam spojrzał na niego następnie na mnie
-Em jak możesz chcieć zostać łowcą? Nie wiesz...- zaczął powoli mój bliźniak podchodząc do mnie z wyciągnięta w moją stronę ręką
-Wiem!- odsunęłam się- Zawsze traktowaliście mnie jak dziecko ale ja dorosłam i wiem ile trzeba poświęcić zostając łowcą. Widziałam i odczuwałam to każdego dnia gdy patrzyłam na tatę a później i na Was, więc wiem! Tata został łowcą gdy demon zabił mamę, Ty po tym jak demon zabił twoją dziewczynę. Tak wiem o tym. - spojrzałam na Sama czując jak mój głos powoli zaczynał się łamać, nie chciałam się rozpłakać więc kontynuowałam- ja też dużo straciłam, ok? Myślałam tak jak tata ,że może będę miała normalne życie. Kto wie, może skończyłabym studia, wyszła za mąż ,miała dzieci, zestarzała się i wreszcie umarła szczęśliwa. Być może miała bym normalne życie, które mimo wszystko chciałam, ale mam nowinę. NIE JESTEM NORMALNA! Jestem tak samo inna jak i Ty. Tak samo jak i tobie zabito jedyną osobę dzięki której czułam się normalna. Mężczyznę z którym widziałam swoje szczęśliwe happy after, ale ON NIE ŻYJĘ!- wykrzyczałam przez łzy. Sam spojrzał na mnie smutnym wzrokiem nie wiedząc co powiedzieć. W pokoju zapadła cisza przerywana jedynie przez mój cichy szloch
-Rób co chcesz- równocześnie z Samem spojrzeliśmy zdziwieni na Deana- jeżeli tak bardzo chcesz zostać łowcą, proszę droga wolna- dodał obojętnym tonem- chcesz dać się zabić, zmarnować wszystko to co tata i my z Samem dla ciebie zrobiliśmy, proszę bardzo. Zrób to, ale z dala od nas. Nie będę na to patrzył- spojrzał na mnie lodowatym wzrokiem- skoro jesteś na tyle głupia by mimo tego jakie życie mieliśmy przez to ,że tata był łowcą, mimo strat jakie ponieśliśmy, chcesz się w to pakować. Proszę bardzo, zostać sobie tą pieprzoną łowczynią, tam są drzwi- dodał ostrzej odwracając się do mnie tyłem. Gwałtownym ruchem dłoni strąciłam łzy płynące mi po policzkach
-Dean, co ci odbiło?!- Sam odkręcił się w stronę brata, jednak nie zwracałam na to uwagi. Podniosłam swoją torbę leżącą obok łóżka
-Nie Sam, Dean ma rację -mruknęłam bez żadnych emocji podchodząc do drzwi- odkąd tata wywiózł mnie do szkoły z internatem i tam pozostawił byłam zdana sama na siebie, tak jest i tym razem. Nie potrzebuję Was by sobie poradzić. Sama o siebie zadbam- dodałam głośniej by Dean mnie usłyszał po czym wyszłam z pokoju trzaskając drzwiami. Nim się zorientowałam co robię, biegłam przed siebie potykając się o własne nogi.


Dean i Sam P.O.V.

Po tym jak ich młodsza siostra opuściła motelowy pokój Sam podbiegł do drzwi starając się ją zatrzymać
-Zostaw ją, tak będzie lepiej- Dean złapał brata za ramię nie pozwalając mu wyjść.
-Co ci odbiło Dean?- Sam odwrócił się w jego stronę wpatrując się w niego zdezorientowany i wściekły
-Tak będzie lepiej- Dean usiadł na łóżku chowając twarz w dłonie
-Ona sobie sama nie poradzi, tym bardziej jeżeli ma zamiar zacząć polować- młodszy brat nie dawał za wygraną
-Naprawdę sądzisz ,że ona zostanie łowczynią?- Dean prychnął unosząc wzrok na brata- mimo tego jak wściekła na swoje życie jest teraz nie uda jej się. Jak myślisz co się stanie gdy dojdzie do sytuacji ,że będzie musiała kogoś zabić? Opętana czy nie, ona nie skrzywdzi nawet muchy.
-A co jeśli naprawdę się zmieniła Dean? To nie jest już ta sama mała dziewczynka która kazała odprawiać nam pogrzeb za każdym razem gdy tata coś potrącił na drodze- usta jego brata wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu na wspomnienie tamtych sytuacji
-Nie, nie jest. Zmieniła się. Jednak mimo wszystko Emma całe życie była trzymana w złotej klatce. Najpierw przez tatę, ciągle zamykana w motelowych pokojach, a następnie przez mury szkoły i nauczycieli. Ona nigdy nie zaznała tak naprawdę wolności, rozczarowań. Broniliśmy ją przed wszystkim i wszystkimi. Nigdy żaden z nas na nią nawet nie krzyknął a co dopiero uderzył. Każdemu który podniósł by na nią rękę obiecalibyśmy ją. Nauczyciele także ją uwielbiani, była ich ulubienicą. W każdym kolejnym internacie w którym tata ją zamykał otaczały ją zakazy i nakazy. Dopiero teraz jest tak naprawdę wolna. Sądzisz ,że naprawdę po tym jak zazna prawdziwego życia zmarnuję to na walkę z potworami?
-Czemu więc kazałeś jej odejść, mogłaby się o tym wszystkim przekonać będąc z nami. Nie zapominaj ,że polują na nią demony.
-W większym niebezpieczeństwie jest będąc z nami, jesteśmy jak magnez na demony. W dodatku Sam.... ja umieram. Nie zapominajmy ,że obowiązuje mnie pakt i w końcu umrę. Nie chcę by była tego świadkiem. Może to samolubne ale wolę by mnie nienawidziła i żyła gdzieś tam niż była świadkiem mojej śmierci. By żyła później że świadomością ,że kolejny członek jej rodziny został zabity przez demony. Nie chcę by w końcu trafiła na ścieżkę z której nie będzie powrotu. Tak będzie lepiej Sammy.



______________________________________
Jestem ciekawa ile osób to czyta, naprawdę. Mam wrażenie ,że piszę to dla siebie samej. Kolejny rozdział pojawi się tylko jedynie wtedy gdy pod tym rozdziałem pojawią się 3 komentarze. :) nie żebym Was szantażowała, po prostu potrzebuję dowodu ,że nie piszę tego dla samej siebie.