son

piątek, 9 maja 2014

Rozdział 4





Wiedziałam ,że Bobby się od razu nie zgodzi. To było pewne. Na samym początku pomyślał ,że żartuję jednak widząc mój zawzięty wyraz twarzy zrozumiał ,że mówię serio i wtedy pomyślał ,że zwariowałam. Jednak drobną sugestią i przysięgą ,że cały czas będę w pokoju motelowym sprawiłam ,że wreszcie udało mi się go namówić. Tak naprawdę myślę ,że zgodził się widząc, że wreszcie się w coś zaangażowałam.
- To zostaje między nami. Nie lubię oszukiwać twoich braci, ale wolałbym już widzieć się z samym diabłem niż z nimi gdyby wiedzieli gdzie teraz jedziesz. - pouczył mnie w czasie jazdy
- Spokojnie, oni mają przede mną tajemnice, to i ja mogę - odpowiedziałam zajadając żelki. Po moim strajku głodowym i jedzeniu jednego posiłku dziennie, Bobby nie odmawiał mi niczego ,nawet jeśli przez te żelki musieliśmy nadrobić drogi szukając najbliższego sklepu. No dobra nie oszukujmy się ,on mnie zawsze rozpieszczał. Myślę ,że współczuł mi bycia jedyną dziewczyną wśród tylu facetów .
- Co to za sprawa? - zapytałam niby od niechcenia, chociaż w środku cała skakałam z podniecenia
- Kris wspomniał jedynie ,że chodzi o mściwego ducha który co tydzień kogoś zabija. Był już bliski rozwiązania tej sprawy...
- Więc czemu Cię wezwał? - przerwałam mu, marszcząc brwi
- Dowiedział się czegoś przełomowego w innej sprawie,... ważniejszej dla niego - dodał, ukradkiem na mnie zerkając jakby ta informacja miała mi coś powiedzieć - Nie tylko twój tata rozpoczął życie łowcy z powodu zemsty, większość z nas tak zaczynała - wyszeptał
- Wiem - mruknęłam w myślach dodając ,że z własnego doświadczenia. Tata rozpoczął tą całą nagonkę z powodu śmierci mamy, ja z powodu jej, jego i Robba. Nareszcie go rozumiałam.
Oczywiście nie miałam zamiaru siedzieć w pokoju tak jak obiecałam Bobbiemu. Gdy tylko wynajął dla nas pokoje i zostawiłam swoje rzeczy w moim, wybiegłam by nie odjechał beze mnie.
- Od czego zaczynamy? - zapytałam siadając na miejscu pasażera, zanim mógł się zorientować.
- Cholera Emma wiedziałem ,że nie mówisz serio z tym siedzeniem w pokoju - wściekły, uderzył dłonią w kierownicę klnąc pod nosem.
-Nie denerwuj się tak staruszku, bo ci pikawa siądzie - zaśmiałam się zapinając pasy. Uwielbiałam się z nim przedrzeźniać. Tak naprawdę Bobby był dla mnie jak drugi ojciec, to on opiekował się mną gdy tata „nie mógł”. Podrzucał mnie do niego przynajmniej raz w miesiącu. Czasami zostawałam u Bobbiego nawet po kilka tygodni.
- Jadę spotkać się z Krisem. Przekaże mi wszystko co ma. Masz siedzieć cicho, nie oddalać się i na miłość boską podciągnij tą bluzkę ,jedziemy do baru. - dodał odpalając silnik. Znowu się zaśmiałam, sadowiąc się wygodnie na siedzeniu i podciągając materiał bluzki, która a pro po nie miała aż tak dużego dekoltu.


Po chwili siedzieliśmy już w zatłoczonym barze. Rozejrzałam się z niesmakiem widząc samych pijanych facetów. Było dopiero po 20, a większość nie była już w stanie nawet siedzieć. Nigdy nie przebywałam w takich miejscach. Zresztą nie przebywałam nigdzie oprócz moteli i akademików. Nie piłam też alkoholu więc z wdzięcznością spojrzałam na wodę, którą zamówił mi Bobby. Siedzieliśmy tak z 15 minut zanim do naszego stolika dosiadł się czarnoskóry mężczyzna po czterdziestce.
-Witaj Kris - mężczyźni przywitali się - To jest Emma... Winchester - przedstawił mnie przybyszowi, gdy ten spojrzał na mnie pytająco
- Oh, córka Jhona, moje kondolencje - skłonił głową w moją stronę, a następnie zaciekawiony spojrzał na mojego opiekuna - Myślałem ,że tylko synowie Winchestera polują
- Bo tak jest - Bobby odpowiedział zanim miałam okazję zrobić to ja - Zostawili ją pod moją opieką. A teraz przejdźmy do sprawy - widać było ,że chcę jak najszybciej skończyć tą rozmowę
- Osiem martwych kobiet w ciągu dwóch miesięcy. Wszystkie w różnym wieku, nie spokrewnione, różniące się wyglądem. Jednak udało mi się znaleźć coś co je łączy... - zrobił pauzę by zwiększyć naszą ciekawość
- Wszystkie z nich w swoim życiu urodziły dziecko, które potem oddały do adopcji - dokończył pochylając się w naszą stronę wyraźnie uradowany swoim odkryciem
- Czyli to duch kogoś kto przed śmiercią dowiedział się ,że był adoptowany - Bobby odezwał się niespodziewanie - Tylko ,że w tak dużym miasteczku musiało być sporo takich osób
- Ale mniej takich którzy przeżyli piekło z adopcyjną rodziną - widząc dwie pary oczu wlepionych we mnie uświadomiłam sobie ,że powiedziałam to na głos
- Co masz na myśli? - po głosie Krisa wiedziałam ,że go zainteresowałam
- Wątpię by ktoś kto kochał swoją rodzinę chciał się mścić na kimś kogo nie znał jedynie za porzucenie. Ja na miejscu takiej osoby, byłabym wdzięczna za dobre życie, ale co innego gdybym przechodziła przez piekło..
- Wtedy bez wątpienia ten ktoś pragnął by zemsty - dokończył Bobby posyłając mi uśmiech
- Nie daleko pada jabłko od jabłoni - Kris wycelował we mnie palec ,machając głową z uznaniem
- Ta mała jest bystra - chciałam już powiedzieć 'mała to może być marchewka w twoich spodniach' ale ugryzłam się w język, w końcu powiedział mi komplement.


Później przez wiele godzin nie mogłam zasnąć podekscytowana tym wszystkim. Jeszcze po powrocie do motelu zaczęliśmy z Bobbiem poszukiwania naszego ducha. Nie trwały one długo, z tym co wiedzieliśmy wpadliśmy na trop błyskawicznie. Znaleźliśmy krótki artykuł o chłopaku, który popełnił samobójstwo 8 tygodni temu, jak wspomniano pochodził od z patologicznej rodziny. BINGO! Jutro Bobby pojedzie upewnić się ,że był on adoptowany i sprawa prawie rozwiązana. Tak, tak, pojedzie sam. Uznał ,że wiezienie mnie do takich ludzi to za duże niebezpieczeństwo i wreszcie musiałam się zgodzić by pozostać w pokoju.
Nie było jeszcze południa, gdy usłyszałam jak ktoś zniecierpliwiony puka do pokoju obok mojego. To był pokój Bobbiego, tylko ,że ten wyjechał przecież z samego rana by sprawdzić nasz trop. Wychyliłam powoli głowę zza drzwi by w razie potrzeby szybko się schować.
- Kris?! - zapytałam zdziwiona wychodząc na zewnątrz. Odwrócił się nagle w moją stronę trochę zakłopotany, ale widziałam ,że się śpieszył
- Hej mała! Gdzie jest Bobby?
- Wyjechał z rana sprawdzić trop - odpowiedziałam nie ukrywając irytacji w głosie po jego 'MAŁA'. Mężczyzna złapał się za głowę myśląc nad czymś.
- Kurdę to źle.. bardzo źle - mówił pod nosem - Pojechał w złe miejsce - dodał nadal pod nosem
- Skąd ta pewność - skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej unosząc podbródek
- Bo wracam właśnie z Tego prawidłowego miejsca.- spojrzał na mnie drapiąc się po głowie
- Było mi głupio ,że tak zostawiam tą sprawę. Żaden łowca nie powinien tak robić, więc wczoraj jeszcze poszperałem. Skontaktował się ze mną inny łowca, który miał podobną sprawę dwa lata temu. Wszystko się zgadzało: ktoś zabijał jedną kobietę na tydzień, każda z nich porzuciła swoje dziecko. Tamten odkrył kto to robił, to była mała mieścina i jedyny martwy i zarazem adoptowany zginął kilka dni przed rozpoczęciem się zabójstw. Spalił on jego kości i wszystko ustało, był pewien ,że sprawa jest zamknięta.
- Ale nie była - przerwałam mu mimowolnie ciągle stojąc w tej samej pozycji
- Nie, nie była - posłał mi delikatny uśmiech - Sprawdziłem to jeszcze dzisiaj rano, okazało się ,że chłopak pochodził z tutejszego domu dziecka. Pierwsza ofiara pochodząca stąd, to Daniele Montgomery która nie uwierzysz, trzy miesiące temu zwróciła się o pomoc do domu dziecka, w odnalezieniu jej dziecka, które oddała osiemnaście lat temu.
- To ten sam duch - szepnęłam ściągając brwi - Ale jakim cudem dostał się tutaj , przecież tamten łowca spalił jego kości?- zapytałam zbita z tropu ale nim Kris zdążył otworzyć usta, słowa same wysypały się z moich. - Odnalazła go i przywiozła coś co należało do niego - wyszeptałam
- Coś z czym był bardzo związany - dodał mężczyzna patrząc na mnie z uznaniem - Ty naprawdę jesteś Winchester'ówną.
- Trzeba przeszukać jej mieszkanie i znaleźć Tą rzecz
- Dlatego tu jestem. Mam adres, ale razem z nią mieszkał jej mąż. Pracuję na nocną zmianę wtedy można się tam włamać, jednak ja muszę pilnie wyjechać … teraz - dodał zerkając pośpiesznie na zegarek
- Dobrze zostaw adres, przekaże go Bobbiemu
- Dzięki, miałem do niego zadzwonić, ale wolałem mu to wyjaśnić osobiście. Teraz zrobisz to ty. - podał mi kartkę i pośpiesznie się odwrócił. W połowie drogi do swojego samochodu odwrócił się w moją stronę
- Raz pracowałem z twoim ojcem, musisz wiedzieć ,że nigdy nie poznałem tak zdolnego łowcy i tak.. zdeterminowanego - dodał po czym odszedł.

„Uwierz właśnie poznałeś kolejnego”

Bobby pojawił się dopiero po dwóch godzinach mimo mojego telefonu. Czyli jednak rodzina tamtego chłopaka mieszkała dalej niż się wydawało. Oczywiście znowu nie przyjął optymistycznie mojej propozycji ,że z nim pojadę. Poprzednim razem zgodził się jedynie dlatego ,że ja nigdy nie kłamałam, naprawdę nigdy. Nawet jeśli mogłam tym kogoś kryć, nie robiłam tego. 'Czy to ty zrobiłaś?', 'Czy Dean wymknął się w nocy?'- ja zawsze byłam tą co kablowała, nie dlatego ,że byłam tą ułożona grzeczną dziewczynką. Coś we mnie mi nie pozwalało. Ok, skłamałam raz. Nie wiem co mną tak naprawdę wtedy kierowało, złość, pragnienie by komuś dopiec. Do dziś tego żałuję.... jednak nie chcę teraz do tego wracać.
- Pamiętaj ,że to Ty mnie tu przywiozłeś, zostawiłeś na wiele godzin podczas, których mogłam zostać zabita - nie chciałam tego , nie chciałam go ranić. Widziałam jak wpatruję się we mnie z niedowierzaniem. Zawiodłam go. Zraniłam Bobbiego
- Nie sądziłem ,że kiedykolwiek to Ty posuniesz się do szantażu - wyszeptał karcącym i pełnym smutku głosem
- Nie jestem już małą dziewczyna wierzącą w bajki - odwróciłam się by nie patrzeć mu w oczy
- Już nie - dodałam ciszej ścierając skrawkiem rękawa samotną łzę spływającą po policzku
- Ruszamy za 5 minut- rzucił chłodnym tonem i usłyszałam zamykające się drzwi.
Opadłam na łóżko zastanawiając się co się ze mną stało.

Kim się stałam?

Staliśmy w kompletnej ciszy przed domem Daniele upewniając się ,że jej mąż już wyszedł do pracy.
Był niewielki, piętrowy ,pomalowany na blado niebiesko przypominający ten zimny kolor pokrywający ściany szpitala. Otaczał go niski, biały płotek, za którym rosły a raczej sterczały zeschnięte kwiaty. Widać było ,że nie mieszka tu już żadna kobieta.
- Wchodzisz za mną, bierzesz parter, ja piętro. Jeśli usłyszysz coś niepokojącego UCIEKASZ jasne? - Bobby wyciągnął w moją stronę butelkę że święconą wodą, a w jego oczach oprócz złości dostrzegłam troskę. Nie straciłam go. Pokiwałam głową i udałam się za nim.
Gdy tylko przekroczyliśmy próg domu skierowałam się w stronę salonu i zaczęłam przeszukiwać półki. To było jak szukanie igły w stoku siana, z tą różnicą ,że przynajmniej wiedziałam jak igła wygląda. Bobbiemy udało się jeszcze dowiedzieć ,że kobieta wyszła za mąż 6 lat temu i jej mąż nie wiedział o oddanym dziecku. Tak więc cokolwiek wzięła, musiała to ukryć. Udałam się do kuchni i zaczęłam szukać tam. Po otwarciu kolejnej z szafek, ujrzałam coś pod jedną że ścierek. BINGO! Mała czerwona grzechotka, jedyna zabawka w domu bezdzietnego małżeństwa. A przynajmniej jedyna 'dziecięca' zabawka.
- Bobby mam to!! - krzyknęłam odwracając się i wtedy go ujrzałam. Na wpół widoczny niczym hologram, stał w rogu wpatrując się we mnie. Jego bladą i szarą twarz wykrzywił nagle grymas nie zadowolenia, po czym ruszył w moja stronę
Krzyknęłam na oślep sypiąc w niego solą. Nie zważając na moje jakże marne próby odpędzenia go, jakimś cudem chwycił mnie i rzucił mną przez kuchnie. Upadłam na stół przewracając go i dłonią tłukąc wazon.
Ok, ok, niezbyt profesjonalne zachowanie, żaden jeszcze ze mnie łowca. No ale dajcie spokój to mój pierwszy duch! Musiał być taki straszny?! Nie mogłam polować na jakiegoś słodkiego duszka? Kacpra?
Poczułam ból w ręce i nim się podniosłam usłyszałam strzał. Najpierw jeden, potem jeszcze drugi i zjawa zniknęła. Czyjaś silna dłoń chwyciła mnie pod ramię i podniosła do góry.
- Gdzie to masz? - zapytał pośpiesznie Bobby, i wtedy zorientowałam się ,że nadal ściskałam zabawkę w drugiej ręce. Podałam mu i nim duch ponownie się pojawił, rozpalił on kuchenkę i posypując grzechotkę solą ,podpalił ją.
- Jesteś cała? - zapytał od razu biorąc w dłonie moje zranione ramię. Widniało tam dość głębokie rozcięcie. Zdjęłam chustę z szyi i zawinęłam ją wokół rany dość ciasno
- Do wesela się zagoi - próbowałam udawać silną, choć bolało jak diabli. Uśmiechnęłam się delikatnie i udaliśmy się do wyjścia.

Opadłam zmęczona na łóżko, wpatrując się w sufit. Z jednej strony zastanawiałam się jak łowcy mogą tak żyć? Ciągle ryzykując życie, spotykając takie okropieństwa. Z drugiej strony była ta adrenalina, którą dzisiaj poczułam i myśl ,że być może uratowaliśmy życie jakieś kobiecie, kolejnej ofierze. Pomogliśmy tez jakieś duszy przejść spokojnie na drugą stronę, kto wie może zazna tam spokój. Może wraz z matką odnajdą się nawzajem.
Ha! Byłam niczym zaklinaczka dusz! Tylko bardziej nieporadna i trochę nie doświadczona. Dajcie mi czas a będę jeszcze lepsza od niej.
Spojrzałam sennie w stronę łazienki powoli siadając.

- Nie ma odwrotu trzeba założyć normalny opatrunek - mruknęłam z obrzydzeniem zdejmując chustę. Wiedziałam co tam ujrzę. Wsunęłam delikatnie ramię pod bieżącą wodę by pozbyć się zaschniętej krwi ,która utrudniała oszacowanie rozmiaru szkody. Jednak gdy krew spłynęła wraz z nią zniknęło wszystko . Po ranie nie było ani śladu.  


_______________________________
Rozdziały będą pojawiać się co tydzień. Czasami może później, ale jeszcze nie wiem. Na razie mam jakaś tam chęć to pisać ale jeśli nie będzie czytelników będę zmuszona zawiesić bloga
Pozdrowionka :) Jesteście ciekawi jakim cudem Emma jest cała? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz