son

wtorek, 6 maja 2014

Rozdział 3





Całą drogę pokonaliśmy w milczeniu. I to nie jakimś zwykłym , te napięcie było wręcz namacalne. Oparłam głowę o szybę, delektując się promieniami słońca, które ogrzewały moją zmęczoną od płaczu twarz. Gdy się ocknęłam w samochodzie, po omdleniu na polanie, zapytałam o tatę jeszcze dwa razy, i dwa razy bracia zmienili temat z zakłopotaniem, po którym nastała cisza. Zrezygnowana i zbyt zmęczona by ich naciskać dałam na razie tej sprawie spokój. Widziałam ,że byli zdenerwowani, jak zaciskali szczęki i głęboko nad czymś myśleli. Widziałam jak Dean co jakiś czas chciał mnie o coś zapytać zerkając w wsteczne lusterko, ale wreszcie chyba doszedł do wniosku ,że jednak lepiej będzie jeśli da mi na razie spokój. Sam był jeszcze bardziej spokojny niż zazwyczaj, wręcz prawie się nie poruszał na siedzeniu przede mną tępo wpatrując się w szybę przed nami.
***
Do Bobbiego dojechaliśmy pod wieczór, gdy słońce stało się mocno pomarańczowe. Z chwilą przekroczenia progu postanowiłam wreszcie przerwać ciszę i uderzyć na całej linii
- Gdzie jest tata? I nie zmieniajcie tematu - dodałam szybko podniesionym tonem, miałam dość robienia ze mnie idiotki. W tej kwestii wystarczył mi Robb – Wiem ,że od roku ma mnie gdzieś, ale na litość boską jestem jego córką, mógł przyjechać lub nie wiem... chociaż oddzwonić - wrzasnęłam gestykulując. Mimo zdenerwowania wyłapałam, jak przy słowach o jego ignorancji Dean i Sam wymienili spojrzenia
- Em tata nigdy nie miał cię dość, kochał Cię tak samo jak nas - Sam uniósł ręce do góry w pojednawczym geście - Po prostu nie mógł przyjechać
- Nie Emuj mi tu teraz - syknęłam, wskazując na niego groźnie palcem - Gdyby mu na mnie zależało bardziej niż na tej przeklętej zemście, byłby tu teraz on...
- Em proszę cię, porozmawiajmy o tym innego dnia, zbyt wiele dziś przeszłaś - spokojny, wręcz błagalny ton głosu Deana nie tyle mnie uspokoił co wystraszył
- Proszę ,powiedzcie mi - wyszeptałam czując jak z mojej twarzy odpływa cała krew. Myśli podążył do najmroczniejszych zakamarków mojej wyobraźni
- Jhon nie żyję - słowa Bobbiego były niczym zanurzenie się w lodowatej wodzie, poczułam miliony sztylecików wbijających się w moją skórę
- Cholera Bobby - Dean warknął odwracając się wściekły, tak samo jak Sam w stronę mężczyzny. Ja zaś stałam próbując przypomnieć sobie jak się oddycha. Wdech, wdech, wdech, nie... to nie TAK! Zapominasz o wydechu! Znowu poczułam tą dziwną pustkę wypełniającą moje ciało i duszę, wiedziałam co się za chwilę stanie. Ile to ja razy w ciągu ostatniej doby traciłam przytomność? Serio straciłam rachubę. Przymknęłam powieki gotowa na upadek, ale czyjeś silne ramiona znalazły się w odpowiedniej chwili w odpowiednim czasie. Nie chciałam wiedzieć kto to, chciałam jedynie w tej chwili usnąć i zapomnieć.

***

Tym razem ocknęłam się leżąc na jakimś łóżku. Tak to musiało być łóżko, w dodatku byłam przykryta miękkim, puszystym kocem. Przekręcając się na bok i podkulając nogi, mój wzrok coś wyłapał. Naprzeciw mnie na ścianie pokrytej beżową tapetą, w czerwone róże widniało pękniecie. Papier w tym miejscu odchodził w dwie strony, ukazując bezlitośnie nagą, starą ścianę. Czy moje serce też teraz tak wyglądało? Czy było niszczonym przez lata kawałkiem materii, oklejonym nadzieją która w końcu pękła? Czy nadal biło? Nie czułam bowiem nic. Żadnego bólu zapierającego dech w piersi, żadnego żalu do stwórcy, żadnych łez próbujących wypalić sobie drogę przez moje zmęczone oczy.
DO CHOLERY TWÓJ TATA NIE ŻYJE! Twój jedyny rodzic umarł, a ty leżysz i nie stać cię nawet na jedną małą łzę? - mój mózg wręcz kipiał nienawiścią i odrazą do mnie. „Jesteś tym czym i ja, razem tworzymy jedność”- przypomniałam mu, nie odrywając wzroku od tapety.
Nie wiem ile czasu minęło, dni, tygodnie? Leżałam cały czas w tej samej pozycji, tępo wpatrując się w uszczerbek na ścianie. Wiem ,że byli u mnie moi bracia mówiąc ,że muszą wyjechać. Jakaś ich znajoma miała do nich sprawę. Ellie? Ella? Nie wiem, nie wsłuchiwałam się. Powtarzali ,że im przykro, że będą mnie odwiedzać i ,że Bobby ma się mną opiekować. Nie odpowiedziałam nic, nie wydawałam żadnych dźwięków, gestów, NIC.
Byłam martwa za życia, puste naczynie z licznymi pęknięciami. Był też sam Dean, który opowiedział mi jak zmarł tata. Mówił powoli, często robiąc przerwy,  maszerując od okna do łóżka, i z powrotem.
-Oddał życie za mnie - szepnął na koniec. Musiało go to wiele kosztować, cierpiał i powinnam mu ulżyć w tym stanie, ale nie potrafiłam. „Rusz się bezwartościowa kupo kości, zrób coś”- mój mózg znowu dawał o sobie znać, ale w tej chwili on i moje ciało były dwoma oddzielnymi organizmami, których pragnienia były różne. Jedno domagało się reakcji, jakiejkolwiek... drugie chciało spokoju.
Po ich wyjeździe całkowicie straciłam rachubę czasu. Drzwi otwierały się jedynie gdy Bobby przynosił jedzenie. Na początku wracał po kilku godzinach i odbierał je w takim stanie w jakim je pozostawił. Jednak po kilku dniach (tak mi się wydaję ,że minęły dni bowiem rozpoznałam przynajmniej trzy wschody słońca) zapach jedzenia sprawił ,że podniosłam z zaciekawieniem wzrok zatrzymując go na misce zupy stojącej na komodzie. Pachniała niesamowicie. Rzuciłam się na nią jak wygłodniałe zwierzę.
Choć po zjedzeniu jej, wróciłam do swojej czynności (wpatrywania się w ścianę) to jednak usłyszałam pełne ulgi westchnienie Bobbiego, który przyszedł po naczynia.
Jako ,że zaczęłam jeść musiałam także zacząć korzystać z toalety co wiązało się z kolejnym opuszczaniem łóżka.
Moja żałoba przeskoczyła także na inny poziom. Któregoś dnia po prostu wstałam i nie kontrolując swoich nóg zeszłam na dół. Nie zastałam nikogo. Podeszłam do blatu kuchennego przejeżdżając po nim palcem, był brudny. I nagle zaczęłam sprzątać. Ba, można rzec ,że wpadłam w trans. Po powrocie Bobby stał przez chwilę przyglądając mi się, jednak nic nie powiedział. Zajął się bez słowa przygotowywaniem posiłku. Kolejne dni minęły tak samo: ja sprzątałam, Bobby zajmował się swoimi sprawami. Później gotował, a na koniec siadaliśmy razem do obiadu. Wieczorem wracałam do pokoju, kładłam się na łóżku i przez większość nocy wpatrywałam się w pęknięcie na ścianie.

***

Zgodnie z tym co udało mi się obliczyć na kalendarzu minęło 5 tygodni od 'incydentu' na kampusie. Gdy pierwszego dnia, tygodnia szóstego, wstałam by po raz kolejny wyczyścić i tak już czysty salon, usłyszałam ,że Bobby rozmawia z kimś przez telefon. Nie mogli to być moi bracia bowiem Ci dzwonili wieczorami.
- Przykro mi Kris.... nie dam rady.. mam hmm .. inną robotę. Spróbuję załatwić kogoś innego, kto się tym zajmie - to mi wystarczyło by wiedzieć ,że chodzi o TE sprawy. Zaciskając usta, czym prędzej pobiegłam na górę do swojego pokoju. Wywaliłam zawartość szafki w biurku na blat. JEST! Zębami oderwałam kawałek taśmy i podeszłam do ściany i znanego mi rozcięcia. Zakleiłam je płynnym ruchem.
Udało się.
Znalazłam cel.
Nadzieję
Naprawię swoje serce
Zemszczę się.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Przecież jestem córką i siostrą najlepszej rodziny łowców. Tam na dole jest kolejny. Ja może i na razie jestem tylko zwykłą dziewczyną, ale to się zmieni. Stanę się taka jak oni. Będę łowcą! A wtedy niech sam diabeł czuwa nad swoimi czarnookimi sługami, bowiem zabiję ich wszystkich. Zniszczę ich. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł mi po plecach. Oh tak, przerażałam sama siebie, ale to dobrze.
- Zapłacą mi za wszystko - wyszeptałam z obłędem w głosie. Spojrzałam jeszcze raz na zaklejone pęknięcie i wybiegłam z pokoju.
- Oddzwoń do swojego znajomego - zwróciłam się do zdezorientowanego Bobbiego - Jedziemy na polowanie - dodałam z szerokim uśmiechem.


Tak rozpoczęła się faza trzecia, mojej żałoby 



_____________________________

Jest i rozdział 3, wiem wiem dołujący ale obiecuję ,że teraz będzie więcej akcji.
Jak zapewne słyszycie od teraz na blogu gra muzyka, pomyślałam ,że do każdego rozdziału będę dodawać muzykę przy której go pisałam może wpłynie tez na was. 
Bardzo dziękuje Wszystkim którzy czytają 
Proszę, czytasz-komentuj dla Ciebie to chwila czasu dla mnie nowa motywacja
Komentarz może być pozytywny lub negatywny ważne by konstruktywny, będę wiedziała co mam poprawić a czego się trzymać. 
Przepraszam, rozdział nie sprawdzany od połowy :D

4 komentarze:

  1. Znalazłam twojego bloga przez przypadek, bo szukałam szablonu z Deanem. Zaczęłam czytać, tak z ciekawości bo moją uwagę przykuł gif z Eleną Gilbert. A teraz się niesamowicie wciągnęłam! Obserwuje, czekam na dalsze rozdziały i zapraszam do siebie. Liczę na twoją opinie, która jest dla mnie ważna. Pozdrawiam, życzę weny, ładnej pogody, a przede wszystkim weny! :)

    http://this-kind-of-love-never-dies.blogspot.com/
    http://you-are-the-sun-that-looks-in-my-soul.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Yay, trafiłam na twojego bloga wczoraj i jak tylko znajduje chwilę, to pochłaniam kolejne rozdziały. Sam pomysł, oraz sposób w jaki prowadzisz bloga jest genialny. Przedemną jeszcze kilka rozdziałów, a ja już się martwię, że to za krótko !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje Baaaardzo serdecznie, mam nadzieję ,że dalsze rozdziały także cię zaintersują :)

      Usuń
  3. Znalazłam Twojego bloga przez przypadek promujący się na YT. Fajny właśnie zaczęłam go czytać i bardzo pomysł mi się podoba. Drażni mnie tylko jedna rzecz Jhon - John (jest prawidłowo). Biorę się za dalsze czytanie :) Gdybyś chciała możesz i do mnie zajrzeć :)

    OdpowiedzUsuń