- Tato! Tato!! - piskliwy, pełen
rozpaczy głos dziewczynki, dźwięcznie rozchodził się po
pomieszczeniu. Jej maleńkie piąstki zacisnęły się na fioletowym
kocu, a brązowe loki podrygiwały za każdym razem, gdy niespokojnie
przekręcała się na boki. Na oko mająca nie więcej niż sześć
lat dziewczynka, krzycząc i płacząc, zaciskała powieki.
- Emma, wszystko w porządku! To tylko
zły sen! - jej braciszek, klękał obok niej na łóżku, nie
wiedząc co powinien zrobić. Był w tym samym wieku co ona, był
więc jedynie małym dzieckiem wyrwanym ze snu przez krzyk swojej
siostry. Do pokoju wbiegł ktoś jeszcze. Starszy od nich chłopak,
który przerażony rozglądał się po pokoju. Odetchnął spokojnie,
gdy okazało się ,że nic nikomu nie zagraża. Jego młodsze
rodzeństwo było bezpieczne. Usiadł delikatnie na łóżku,
podnosząc drobne ciało dziewczynki.
- Ems, wszystko w porządku, już
jestem - szeptał, tuląc ją i głaszcząc po plecach. Jej ciało
rozluźniło się, a oddech wyrównał. Wtuliła się w ciało brata.
Wstał nadal trzymając ją w ramionach. Nie wiedział czemu, ale za
każdym razem, gdy Emma spała w tym samym pomieszczeniu co Sam,
miała koszmary. Budziła się wtedy z krzykiem, lub nadal spała,
drżąc i płacząc.
- Dobranoc Sammy - uśmiechnął się
pokrzepiająco do brata. - Położę ją na kanapie.
Jako ,że sam miał dopiero 10 lat,
szedł powoli, starając się donieść ją do pomieszczenia obok.
Gdy nachylił się by położyć ją, ta niespodziewanie się
obudziła.
- Dean? Gdzie tata? - zapytała jak
zwykle po przebudzeniu.
- Tata jest w pracy, jutro przyjedzie,
pamiętasz? - usiadł obok niej, odgarniając z jej drobnej twarzy
brązowe loki. Przetarła zaspane oczy.
- Ty nigdzie nie jedziesz, prawda? -
zapytała przerażona.
- Nie, ja nigdy Cię nie zostawię.
Obiecuję – przykrył ją szczelnie kocem. - Zawsze będę nad tobą
czuwał - pochylił się nad nią całując ją delikatnie w czoło.
- Zawsze.
Poczułam zimny powiew, na całej
długości swojego ciała, tak jakbym leżała w przeciągu. Dlaczego
leżę na podłodze? Jak...? Otworzyłam gwałtownie oczy,
przypominając sobie ostatnie wspomnienia. Zostałam zaatakowana
przez demona, opętał mnie. Tak przynajmniej mi się wydaję.
Wstałam powoli, trzymając się za zbyt ciężką głowę. Czyżbym
miała kaca? Nigdy go nie doświadczyłam, także tym samym mógł to
być zwyczajny ból głowy, spowodowany opętaniem. którego także
nigdy nie doznałam. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, jednego
będąc pewna: nigdy wcześniej tu nie byłam.
Stałam pośrodku małej drewnianej
chatki, dawno opuszczonej. W jednym kącie stał mały, podniszczony
stolik, z jednym krzesłem, w drugim kącie przy oknie stał tapczan.
Oprócz tego, była jeszcze wielka, metalowa miska, wypełniona
czarną substancją. Jednak nie to było najgorsze, na podłodze
wokół mnie, leżały cztery ciała. Wszystkie z wypalonymi oczami,
które teraz zionęły pustką. Zaczęłam kręcić się wokół
własnej osi, przerażona tym co ujrzałam.
- Gdzie ja jestem?
Wtedy mój wzrok padł na popękane
lustro, wiszące na drzwiach. Podeszłam do niego powoli, bojąc się
tego co mogłam w nim ujrzeć.
- Co do diabła? - skrzywiłam się,
widząc zbyt wyrazisty jak dla mnie makijaż. Spojrzałam w dół na
swój strój. Miałam na sobie małą czarną, ze skóry, która
ledwo zakrywała mi pośladki. Do tego skórzaną kurtkę i czerwone
szpilki. Wzdrygnęłam się na ten widok. Zaczęłam przeszukiwać
kieszenie, aż natrafiłam na jakiś telefon. Nie był on mój, ale
zawsze lepszy taki niż żaden. Spojrzałam na wyświetlacz.
- Nie! - wydałam z siebie jęk, nie
mogąc pojąć tego co ujrzałam. Od ataku pod barem minęły dwa
tygodnie. Dwa długie tygodnie wyjęte z mojego życia, których nie
pamiętam. Co robiłam? Gdzie byłam? Miałam natłok pytań, na
które nie znałam odpowiedzi. Zaczęłam z trudem łapać oddech.
Otaczały mnie wypalone ciała, kurz, i masa pytań. Poczułam się
przytłoczona tym wszystkim. Wybiegłam na zewnątrz, potykając się
o porozrzucane rzeczy. Musiałam jak najszybciej się stąd wydostać.
Ustałam nagle, rozglądając się, spanikowana. Mój atak paniki
wzrósł do ekstremalnych wartości. Znajdowałam się na jakieś
polanie, gdzie otaczał mnie jedynie las. Cisza głusza, bez
jakichkolwiek oznak cywilizacji. Mój oddech zwolnił, gdy
dostrzegłam samochód zaparkowany po boku chaty. Był bardzo stary,
a czas brutalnie się z nim obszedł, ale miałam cichą nadzieję
,że zadziała.
Gdy tylko do niego wsiadłam,
wiedziałam ,że nie mam co liczyć na kluczyki w stacyjce. To by
było zbyt łatwe. Na szczęście Bobby nauczył mnie jak odpalać
samochód w inny sposób, mniej ...legalny. Strzałka od paliwa
wskazywała ,że bak jest prawie pełen, pozostawała więc nadzieja
,że z akumulatorem także wszystko gra. Dostałam się do
upragnionych kabli, modląc się by to zadziałało. Stykałam je ze
sobą, słysząc jedynie ciche iskrzenie za każdym razem, gdy się
dotykały. Traciłam już resztki nadziei, gdy nagle silnik
zawarczał. Najpierw cicho, by potem uwolnić drzemiącą w nim
bestie.
- Dziękuje - szepnęłam, opierając
czoło o kierownicę. Już miałam odjeżdżać, lecz znowu
spojrzałam w stronę chaty, przypominając sobie o pozostawionych
tam ciałach. Nie mogłam ich tak zostawić. Opętani przez demony,
czy też nie, wcześniej byli to zwykli, niewinni ludzie. Wysiadłam
z pojazdu, pozostawiając silnik na gazie. Gdy weszłam do środka,
od razu zakryłam dłonią nos. W powietrzu unosił się zapach
zwęglonych ciał, i coś jeszcze innego, kwaśnego. Złapałam za
stojący pod stołem baniak z benzyną, a przynajmniej miałam
nadzieję ,że to właśnie ona jest w środku. Rozejrzałam się za
zapałkami, lub czymkolwiek, co pomoże mi wzniecić ogień.
Ujrzałam zapalniczkę na półce nad metalową miską. Ustałam na
palcach starając się je dosięgnąć, a wtedy miska przechyliła
się, a jej zawartość z impetem wylądowała na moich nogach,
następnie rozchlapując się po drewnianej podłodze.
- O mój Boże! - krzyknęłam zdając
sobie sprawę, co znajdowało się w misce – To krew!
W pośpiechu złapałam za zapalniczkę
i odsunęłam się od kałuży.
***
Nie wiem ile czasu byłam już w
drodze, ale zaczęłam odczuwać brak snu. Jak się okazało demon,
który mnie opętał, nie tylko wywiózł mnie z dala od baru, ale
nawet prawie ,że do innego kraju. Chata, w której się ocknęłam,
znajdowała się przy granicy z Kanadą, daleko od małego miasteczka
na południu kraju, gdzie ostatnio się znajdowałam. W tej chwili
byłam mniej więcej w połowie USA, czyli jestem w drodze od kilku
dni. Na szczęście do Bobbiego, pozostało mi już tylko kilka
godzin drogi.
Gdy dotarłam na miejsce zmęczenie
ustąpiło niepokojowi, bowiem nigdzie nie dostrzegłam Impali.
Czyżby Deana i Sama tu nie było? Próby dodzwonienia się do nich
darowałam sobie już po pierwszym dniu, gdy telefon rozładował się
od ciągłych prób. Podeszłam do drzwi na miękkich nogach, czując
w powietrzu coś dziwnego. Jakiś ukryty niepokój, ostrzeżenie,
wisiało nade mną. Zapukałam raz - zero odpowiedzi, zapukałam po
raz kolejny, tym razem mocniej – usłyszałam jakiś krzyk, zapewne
potok przekleństw, trudnych do zidentyfikowania. Nie zważając na
nie pociągnęłam za klamkę i pewnym krokiem weszłam do środka.
Uderzył we mnie odór alkoholu i brudu, który szczypał mnie w
oczy.
- Bobby?! - krzyknęłam wchodząc do
salonu. Coś mi tu nie grało. Bobby może i był samotnie
mieszkającym mężczyzną, ale zawsze dbał o dom, i o siebie. Skąd
więc tu taki bałagan? Rozejrzałam się wokół, widząc jedynie
sterty książek i pustych butelek.
- Emma?! - usłyszałam za swoimi
plecami. Odwróciłam się gwałtownie, i ujrzałam Go. Mężczyznę,
który był dla mnie jak ojciec, który z takim zapałem uczył mnie
naprawiać samochody, który czytał mi bajki na dobranoc, i gotował
rosół gdy byłam chora. Teraz stał przede jako wrak człowieka.
Miał wymięte ubrania, nie golił się przynajmniej od kilku
tygodni, a ten nie przyjemny zapach, który szczypie mnie w oczy: to
On był jego źródłem.
- Bobby? Co się stało? - zapytałam
szeptem powoli do niego podchodząc, niczym do płochej zwierzyny.
- Emma, co się z tobą działo? - zbył
moje pytanie, podchodząc do mnie i biorąc mnie w ramiona. Wtuliłam
się w niego, rozkoszując się tą chwilą. Bobby był jedną z
nielicznych osób, w których towarzystwie czułam się bezpieczna.
- Oh, Bobby. Tyle się wydarzyło -
zaczęłam, ale widząc smutek w jego oczach, zmieniłam temat. - To
nie ważne. Lepiej mi powiedz, dlaczego jesteś w takim stanie. Co
się stało? - mężczyzna zatoczył się do tyłu, opierając się o
krzesło. Nawet ślepy dostrzegłby ,że toczy on wewnętrzną walkę.
Chciał mi o czymś powiedzieć, a równocześnie coś go
powstrzymywało.
- Bobby, przerażasz mnie –
wyszeptałam, kładąc mu dłoń na ramieniu. Spojrzał na mnie,
zmąconym przez alkohol wzrokiem, który bez wątpienia dodawał mu w
tej chwili odwagi.
- Dean, oh... Emma. Dean nie żyje -
wydusił z siebie, a ja mimo wszystko nadal stałam, wyczekując tego
co ma mi do powiedzenia. Przecież TO nie było to, racja? To nie
była prawda. Dean nie mógł umrzeć. Przecież obiecał! DEAN NIE
MOŻE BYĆ MARTWY! I wtedy przypomniałam sobie słowa demona, który
mnie opętał.
- Dean zawarł pakt - szepnęłam sama
do siebie, wycofując się w głąb pokoju. Rzeczywistość zaczęła
do mnie dochodzić, i przerażało mnie to. Znowu chciałam być
opętana, nie wiedzieć o niczym.
- Skąd o tym wiesz? - Bobby powoli
zbliżył się do mnie, tym razem to on obawiał się ,że mnie
przestraszy.
- Gdzie Sam? - zapytałam przerażona
tym ,że i mu mogło stać się coś złego. Tego bym nie zniosła,
równie dobrze sama mogłabym się zastrzelić.
- Wyjechał, jakiś tydzień temu.
Po... pogrzebie był tu kilka dni, później wyjechał. Jestem pewien
,że w tej chwili obmyśla sposób na wyciągnięcie Deana z... z
drugiej strony - wiem co chciał powiedzieć. Mój brat jest w
piekle. Mój starszy, dobry brat, jest w piekle. Dean, jest w piekle.
- Ja nie... ja... ja nie mogę -
zgięłam się w pół, czując jak coś rozsadza moje płuca. Jak to
jest stracić kończynę? Można z tym żyć prawda? Człowiekowi
jest na początku trudno, ale w końcu się przyzwyczaja? Jedną nogę
ucięto mi gdy miałam pół roku. Dorastanie bez matki, było jak
dorastanie bez jednej nogi. Trudny start, z obciążeniem już na
samym początku, ale człowiek nabiera wprawy, aklimatyzuję się. W
końcu, nie rozumie jak można żyć z dwiema nogami. Taka jest
ludzka natura, potrafimy się przystosowywać. Drugą nogę,
straciłam gdy zmarł tata. Było to tym cięższe ,że byłam
przyzwyczajona do życia z tą kończyną. Chodzenie było czymś
naturalnym, nawet jeśli tylko na jednej nodze, ale i ona została mi
odebrana. Wtedy człowiek zaczyna się zastanawiać: czemu? Dlaczego
to spotyka właśnie go? Czy nie za mało się nacierpiał? Jednak
mimo straty drugiej nogi nadal żyję, nie umiera. Jest
sparaliżowany, ale stara się dostrzec światełko w tunelu. I wtedy
ktoś wyrywa mu serce, ba wystarczy nawet jego część. Czy bez
serca można żyć? Nie. Więc jakim cudem ja jeszcze stoję? Czemu,
mimo dławienia się własnymi łzami, stoję pośrodku tego
pieprzonego pokoju?! Jaki w tym sens?
Spojrzałam na Bobbiego, który
przerażony nie spuszczał mnie z wzroku. Wytarłam łzy, tym samym
rozmazując tusz po policzkach, i wybiegłam z pokoju. Po drodze
złapałam za leżący na stoliku telefon Bobbiego.
Dean nie pozostanie w piekle ani dnia
dłużej. Dopilnuję tego.
Będąc na zewnątrz, zaczęłam
przeszukiwać listę kontaktów Bobbiego.
- Nie znam, nie znam, hmmm Kris -
przeczytałam i od razu wykręciłam numer.
- Bobby? Co jest star...
- Tu Emma, potrzebuję twojej pomocy -
przerwałam mu, zniecierpliwionym tonem.
- Emma? Emma Winchester? Słyszałem o
twoim...
- Nie chcę rozmawiać o Deanie! Co
potrzeba do zawarcia paktu z demonem z rozdroży? - krzyknęłam,
wściekła. Nikt, nie będzie rozmawiał o Moim bracie. On wróci.
Dean będzie żył.
- Emma, skarbie, wiem jak się czujesz,
ale uwierz mi to... - mówił powoli, starannie dobierając słowa.
- NIE! Gdybym potrzebowała cholernego
psychologa, zadzwoniłabym do takiego. Dzwonie do łowcy. Powiedz mi
co chcę wiedzieć, albo zadzwonię do kogoś bardziej pomocnego. -
Puściły mi całkowicie nerwy, co dało się dostrzec po moim ciele,
które nienaturalnie drgało.
***
Szczerze, nie wiem jak dotarłam na te
położone, za miastem rozdroże. Sądzę ,że łatwiejsze było
wykradzenie pijanemu Bobbiemu, potrzebnych mi składników, niż
znalezienie jakichkolwiek rozdroży. Pośpiesznie zakopałam
przygotowane pudełko. Maszerowałam w kółko, wyklinając Krisa za
złe składniki, gdy nagle usłyszałam za sobą chrząknięcie.
Odwróciłam się gwałtownie.
- Creon? - przede mną stał młody,
przystojny mężczyzna, w czarnym garniturze. Jedynymi kolorowymi
elementami, był czerwony krawat i tego samego koloru oczy. Było coś
jeszcze - był przerażony.
- Rozczaruję cię, ale to ja, Emma.
Nie wiem gdzie twój kumpel jest, ale na pewno nie ma go we mnie -
skrzywiłam się, słysząc swoje ostatnie zdanie. Mężczyzna
roześmiał się, rozluźniony, podchodząc bliżej.
- Oh Emma, wydaję mi się ,że nasz
drogi zdrajca miał szczęście i zabiłaś go, tak samo jak
wcześniej Barateona, który zamieszkiwał twojego chłopaka - ustał
kilka metrów przede mną, przyglądając mi się. - Oh, no tak.
Zapomniałem. Ty nie pamiętasz co się wtedy stało. Nasza biedna,
mała, Emma - wyciągnął w moim kierunku swoją dłoń, wsuwając
mi niesforny kosmyk włosów za ucho. Strąciłam jego rękę.
- Nie jestem tu by rozmawiać o twoich,
czarnookich kumplach.
- Wiem po co tu przyszłaś. Chcesz
ratować brata, który trafił do nas za to samo, co właśnie
robisz. Czyż nie uważasz, że powstaje nam tu blednę koło?
- Przestań chrzanić, i przypieczętuj
ten głupi pakt. W końcu i tak chcecie mojej duszy, czyż nie? Po
coś są te wszystkie próby zabicia mnie?
- Chcemy Cię martwej to fakt, ale czy
chcemy twojej duszy? To coś innego - obszedł mnie, ciągle bacznie
mi się przyglądając - Jesteś tu by się targować prawda? Dean
zgodził się oddać swoją duszę za rok? Nie za dziesięć lat, jak
każdy zdrowy na rozsądku człowiek, ale za jeden rok. Co ty mi
zaproponujesz? - stanął nagle, pocierając palcami brodę.
- Nie chcę nic, oprócz możliwości
pożegnania się z braćmi. Czyli tym co twój przyjaciel, brat czy
jak go tam nazwiesz...
- Zdrajca - wtrącił.
- Nie ważne! Odebrał mi możliwość
pożegnania się z bratem, próby ocalenia go. Wystarczy mi jeden
dzień, i będę wasza. Możecie mnie zabić, opętać. Nie obchodzi
mnie to - machnęłam ręką.
- Czyżbyś nadal nie wiedziała,
dlaczego tak bardzo Lilith, chcę twojej śmierci? - przysunął
twarz do mojej, uważnie przyglądając się moim oczom. - Nie
pamiętasz, jak potężny był Creon, gdy cię opętał? Nikt nie
mógł go zatrzymać. Mógł pokonać samą Lilith, zostać
pieprzonym królem piekła - po każdym słowie, jego źrenice
poruszały się, badając moją reakcje na jego słowa. - Czyżbyś
nic nie pamiętała? - odsunął się nagle, wybuchając
niekontrolowanym śmiechem.
-Ona.Znowu.Nic.Nie.Pamięta!- wysyczał
między nabieraniem powietrza. - Wybacz dziewczyno, ale powinnaś
targować się o lepszą pamięć, niż powrót brata - zacisnęłam
dłonie w pięści, czując jak ogarnia mnie furia.
- Nie waż, się mówić o moim bracie!
- wrzasnęłam robiąc krok do przodu. - Masz mi go zwrócić! -
krzyknęłam, tracąc panowanie nad sobą. Demon zrobił krok w
przód, łapiąc mnie obiema rękoma za szyję.
- Albo co? Biedna, Emma nie ma pojęcia
kim jest. Nie wiesz jaką potęgę masz w sobie. Skoro Creonowi udało
się usidlić cię aż na dwa tygodnie, pomyśl co ja mógłbym
zdziałać.
- Stał byś się zdrajcą? Tak samo
jak twój kumpel? - wycharczałam, z trudem łapiąc oddech.
- Dla takiej władzy? Tak - wysyczał,
obsesyjnie się we mnie wpatrując. Już otwierał usta, by zmienić
'naczynie', gdy nagle czyjaś ręka znalazła się na jego głowie.
Usta demona otworzyły się szerzej, tak samo oczy. Wraz z krzykiem,
z jego ust wydobyła się poświata, rażącego i ciepłego światła.
Ucisk na szyi zelżał, a jego bezwładne ciało, opadło na ziemię.
Spojrzałam na nie, przypominając sobie ciała z chaty. Ciągle
mając utkwiony wzrok w ziemię, dostrzegłam czyjeś stopy przede
mną. Przerażona, podniosłam powoli wzrok, gotowa na kolejny atak.
Zamiast kolejnego demona, ujrzałam słup światła. Było
oślepiające i ogromne, ale było też w nim coś ciepłego,
kojącego, coś dzięki czemu przez chwilę poczułam spokój.
Poświata migała, kurcząc się. Przez chwilę bałam się ,że
zniknie, ale zamiast tego, ona zaczęła nabierać kształt.
Konkretny kształt, bowiem ludzki. Po chwili zniknęła, a ja
ujrzałam stojącego, przede mną mężczyznę. Miał on na sobie
beżowy, długi płaszcz, zarzucony na garnitur z niebieskim
krawatem. Oczy miał koloru oceanu, głębokie lecz uspokajające.
Spojrzałam w nie, zafascynowana.
- Witaj Emmo Mary Winchester!
Wiedziałem ,że jesteś wyjątkową osobą, musiałem jednak zdobyć
pewność – przemówił, spokojnym głosem, nie odrywając ode mnie
wzroku. Było w nim coś dziwnego, nie ludzkiego (pomijając
oczywiście tą grę świateł, którą właśnie odstawił).
- Nazywam się Castiel, anioł Pana -
spojrzałam na niego zszokowana. Anioł? To one istnieją? Znaczy,
wierzyłam w anioły, demony, piekło i niebo. Jednak jest różnica
od zwykłego wierzenia a uwierzenia.
- Jesteś tu by mnie zabić? -
zapytałam drżącym głosem, spuszczając wzrok. Nie mogłam znieść
jego przeszywającego spojrzenia.
- Nie po to strzegłem Cię, by teraz
odebrać Ci życie.
- To ty mnie ratowałeś? Ty zabiłeś
Creona, te demony w chacie, i Robba, to znaczy Barateona? - moje
plecy oblał zimny pot.
- Tego, który cię opętał i jego
pobratymców. Tak, to byłem ja. Musiałem zainterweniować. Sądziłem
jednak ,że sama dasz sobie radę. Jak widać, nie jesteś jeszcze
gotowa.
- Gotowa na co? - ośmieliłam się
spojrzeć mu w oczy.
- Na swoje przeznaczenie –
wypowiedział to tak, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Przyszłaś na świat w pewnym celu, wszystko dzieję się nie bez
przyczyny.
- A jaki to jest niby cel? Co ja
takiego mogę zrobić? Jestem tylko zwykłym człowiekiem, w dodatku
nie zbyt pomocnym, jak widać. Nie jestem jakimś aniołem, czy nawet
łowcą. Szczerze? To nie radzę sobie nawet z byciem człowiekiem.
Co takiego mam w sobie, by anioł taki jak ty, mnie strzegł? - mój
głos się łamał z każdą chwilą, ale mimo wszystko mówiłam
dalej. Castiel przekręcił głowę w bok, przyglądając mi się.
- Masz w sobie łaskę bożą, Emmo -
odpowiedział pewnie – Nie jesteś zwykłym człowiekiem, i nigdy
nie byłaś - dodał wyciągając w moją stronę dwa palce. Nim się
spostrzegłam, dotknął mojego czoła, a świat spowiło jasne
światło.
_______________________________________________
Oto i jest rozdział 9. Od razu przestrzegam ,że rozdział sprawdziłam tylko raz. Wyjeżdżam i chciałam przed wyjazdem wstawić ten rozdział. Wracam dopiero pod koniec lipca, tak więc rozdział 10 pojawi się dopiero w sierpniu. Mam nadzieję ,że po powrocie zastanie mnie miła niespodzianka w postaci komentarzy od stałych czytelników, ale i też pojawianie się nowych. Dziękuje Wszystkim którzy komentują.
Co do opowiadania, i tego oto rozdziału. Następny rozdział rusza z 4 sezonem SPN, od razu mogę obiecać ,że
- sezon 4 będzie tu bardziej zgłębiony niż 3, który przeleciał szybko.
- Emma, Dean i Sam będą teraz spędzać ze sobą więcej czasu, tak więc szykujcie się na naszą trójcę w akcji.
- Castiel zostaję wprowadzony do opowiadania, będzie go tu więcej niż w 4 sezonie serialu
- Dowiecie się więcej na temat Emmy. Skąd u niej łaska Boża. Od razu zdradzę ,że prawda może okazać się bolesna.
Tak więc mam nadzieję ,że jesteście ciekawi dalszej historii. :D
Ps. Rozdział sprawdzę dokładnie po powrocie :)
________________________
Zapraszam na moje nowe opowiadanie: Black Birds
http://blue-eyes-black-wings.blogspot.com/
Oraz na kanał YT, gdzie znajdziecie filmiki o Deanie i Elenie :) oraz wiele więcej.
https://www.youtube.com/channel/UC0xupZu_Qnt7iFO8RC21yQA