son

czwartek, 3 lipca 2014

Rozdział 9



- Tato! Tato!! - piskliwy, pełen rozpaczy głos dziewczynki, dźwięcznie rozchodził się po pomieszczeniu. Jej maleńkie piąstki zacisnęły się na fioletowym kocu, a brązowe loki podrygiwały za każdym razem, gdy niespokojnie przekręcała się na boki. Na oko mająca nie więcej niż sześć lat dziewczynka, krzycząc i płacząc, zaciskała powieki.
- Emma, wszystko w porządku! To tylko zły sen! - jej braciszek, klękał obok niej na łóżku, nie wiedząc co powinien zrobić. Był w tym samym wieku co ona, był więc jedynie małym dzieckiem wyrwanym ze snu przez krzyk swojej siostry. Do pokoju wbiegł ktoś jeszcze. Starszy od nich chłopak, który przerażony rozglądał się po pokoju. Odetchnął spokojnie, gdy okazało się ,że nic nikomu nie zagraża. Jego młodsze rodzeństwo było bezpieczne. Usiadł delikatnie na łóżku, podnosząc drobne ciało dziewczynki.
- Ems, wszystko w porządku, już jestem - szeptał, tuląc ją i głaszcząc po plecach. Jej ciało rozluźniło się, a oddech wyrównał. Wtuliła się w ciało brata. Wstał nadal trzymając ją w ramionach. Nie wiedział czemu, ale za każdym razem, gdy Emma spała w tym samym pomieszczeniu co Sam, miała koszmary. Budziła się wtedy z krzykiem, lub nadal spała, drżąc i płacząc.
- Dobranoc Sammy - uśmiechnął się pokrzepiająco do brata. - Położę ją na kanapie.
Jako ,że sam miał dopiero 10 lat, szedł powoli, starając się donieść ją do pomieszczenia obok. Gdy nachylił się by położyć ją, ta niespodziewanie się obudziła.
- Dean? Gdzie tata? - zapytała jak zwykle po przebudzeniu.
- Tata jest w pracy, jutro przyjedzie, pamiętasz? - usiadł obok niej, odgarniając z jej drobnej twarzy brązowe loki. Przetarła zaspane oczy.
- Ty nigdzie nie jedziesz, prawda? - zapytała przerażona.
- Nie, ja nigdy Cię nie zostawię. Obiecuję – przykrył ją szczelnie kocem. - Zawsze będę nad tobą czuwał - pochylił się nad nią całując ją delikatnie w czoło. - Zawsze.



Poczułam zimny powiew, na całej długości swojego ciała, tak jakbym leżała w przeciągu. Dlaczego leżę na podłodze? Jak...? Otworzyłam gwałtownie oczy, przypominając sobie ostatnie wspomnienia. Zostałam zaatakowana przez demona, opętał mnie. Tak przynajmniej mi się wydaję. Wstałam powoli, trzymając się za zbyt ciężką głowę. Czyżbym miała kaca? Nigdy go nie doświadczyłam, także tym samym mógł to być zwyczajny ból głowy, spowodowany opętaniem. którego także nigdy nie doznałam. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, jednego będąc pewna: nigdy wcześniej tu nie byłam.
Stałam pośrodku małej drewnianej chatki, dawno opuszczonej. W jednym kącie stał mały, podniszczony stolik, z jednym krzesłem, w drugim kącie przy oknie stał tapczan. Oprócz tego, była jeszcze wielka, metalowa miska, wypełniona czarną substancją. Jednak nie to było najgorsze, na podłodze wokół mnie, leżały cztery ciała. Wszystkie z wypalonymi oczami, które teraz zionęły pustką. Zaczęłam kręcić się wokół własnej osi, przerażona tym co ujrzałam.
- Gdzie ja jestem?
Wtedy mój wzrok padł na popękane lustro, wiszące na drzwiach. Podeszłam do niego powoli, bojąc się tego co mogłam w nim ujrzeć.
- Co do diabła? - skrzywiłam się, widząc zbyt wyrazisty jak dla mnie makijaż. Spojrzałam w dół na swój strój. Miałam na sobie małą czarną, ze skóry, która ledwo zakrywała mi pośladki. Do tego skórzaną kurtkę i czerwone szpilki. Wzdrygnęłam się na ten widok. Zaczęłam przeszukiwać kieszenie, aż natrafiłam na jakiś telefon. Nie był on mój, ale zawsze lepszy taki niż żaden. Spojrzałam na wyświetlacz.
- Nie! - wydałam z siebie jęk, nie mogąc pojąć tego co ujrzałam. Od ataku pod barem minęły dwa tygodnie. Dwa długie tygodnie wyjęte z mojego życia, których nie pamiętam. Co robiłam? Gdzie byłam? Miałam natłok pytań, na które nie znałam odpowiedzi. Zaczęłam z trudem łapać oddech. Otaczały mnie wypalone ciała, kurz, i masa pytań. Poczułam się przytłoczona tym wszystkim. Wybiegłam na zewnątrz, potykając się o porozrzucane rzeczy. Musiałam jak najszybciej się stąd wydostać. Ustałam nagle, rozglądając się, spanikowana. Mój atak paniki wzrósł do ekstremalnych wartości. Znajdowałam się na jakieś polanie, gdzie otaczał mnie jedynie las. Cisza głusza, bez jakichkolwiek oznak cywilizacji. Mój oddech zwolnił, gdy dostrzegłam samochód zaparkowany po boku chaty. Był bardzo stary, a czas brutalnie się z nim obszedł, ale miałam cichą nadzieję ,że zadziała.
Gdy tylko do niego wsiadłam, wiedziałam ,że nie mam co liczyć na kluczyki w stacyjce. To by było zbyt łatwe. Na szczęście Bobby nauczył mnie jak odpalać samochód w inny sposób, mniej ...legalny. Strzałka od paliwa wskazywała ,że bak jest prawie pełen, pozostawała więc nadzieja ,że z akumulatorem także wszystko gra. Dostałam się do upragnionych kabli, modląc się by to zadziałało. Stykałam je ze sobą, słysząc jedynie ciche iskrzenie za każdym razem, gdy się dotykały. Traciłam już resztki nadziei, gdy nagle silnik zawarczał. Najpierw cicho, by potem uwolnić drzemiącą w nim bestie.
- Dziękuje - szepnęłam, opierając czoło o kierownicę. Już miałam odjeżdżać, lecz znowu spojrzałam w stronę chaty, przypominając sobie o pozostawionych tam ciałach. Nie mogłam ich tak zostawić. Opętani przez demony, czy też nie, wcześniej byli to zwykli, niewinni ludzie. Wysiadłam z pojazdu, pozostawiając silnik na gazie. Gdy weszłam do środka, od razu zakryłam dłonią nos. W powietrzu unosił się zapach zwęglonych ciał, i coś jeszcze innego, kwaśnego. Złapałam za stojący pod stołem baniak z benzyną, a przynajmniej miałam nadzieję ,że to właśnie ona jest w środku. Rozejrzałam się za zapałkami, lub czymkolwiek, co pomoże mi wzniecić ogień. Ujrzałam zapalniczkę na półce nad metalową miską. Ustałam na palcach starając się je dosięgnąć, a wtedy miska przechyliła się, a jej zawartość z impetem wylądowała na moich nogach, następnie rozchlapując się po drewnianej podłodze.
- O mój Boże! - krzyknęłam zdając sobie sprawę, co znajdowało się w misce – To krew!
W pośpiechu złapałam za zapalniczkę i odsunęłam się od kałuży.

***

Nie wiem ile czasu byłam już w drodze, ale zaczęłam odczuwać brak snu. Jak się okazało demon, który mnie opętał, nie tylko wywiózł mnie z dala od baru, ale nawet prawie ,że do innego kraju. Chata, w której się ocknęłam, znajdowała się przy granicy z Kanadą, daleko od małego miasteczka na południu kraju, gdzie ostatnio się znajdowałam. W tej chwili byłam mniej więcej w połowie USA, czyli jestem w drodze od kilku dni. Na szczęście do Bobbiego, pozostało mi już tylko kilka godzin drogi.
Gdy dotarłam na miejsce zmęczenie ustąpiło niepokojowi, bowiem nigdzie nie dostrzegłam Impali. Czyżby Deana i Sama tu nie było? Próby dodzwonienia się do nich darowałam sobie już po pierwszym dniu, gdy telefon rozładował się od ciągłych prób. Podeszłam do drzwi na miękkich nogach, czując w powietrzu coś dziwnego. Jakiś ukryty niepokój, ostrzeżenie, wisiało nade mną. Zapukałam raz - zero odpowiedzi, zapukałam po raz kolejny, tym razem mocniej – usłyszałam jakiś krzyk, zapewne potok przekleństw, trudnych do zidentyfikowania. Nie zważając na nie pociągnęłam za klamkę i pewnym krokiem weszłam do środka. Uderzył we mnie odór alkoholu i brudu, który szczypał mnie w oczy.
- Bobby?! - krzyknęłam wchodząc do salonu. Coś mi tu nie grało. Bobby może i był samotnie mieszkającym mężczyzną, ale zawsze dbał o dom, i o siebie. Skąd więc tu taki bałagan? Rozejrzałam się wokół, widząc jedynie sterty książek i pustych butelek.
- Emma?! - usłyszałam za swoimi plecami. Odwróciłam się gwałtownie, i ujrzałam Go. Mężczyznę, który był dla mnie jak ojciec, który z takim zapałem uczył mnie naprawiać samochody, który czytał mi bajki na dobranoc, i gotował rosół gdy byłam chora. Teraz stał przede jako wrak człowieka. Miał wymięte ubrania, nie golił się przynajmniej od kilku tygodni, a ten nie przyjemny zapach, który szczypie mnie w oczy: to On był jego źródłem.
- Bobby? Co się stało? - zapytałam szeptem powoli do niego podchodząc, niczym do płochej zwierzyny.
- Emma, co się z tobą działo? - zbył moje pytanie, podchodząc do mnie i biorąc mnie w ramiona. Wtuliłam się w niego, rozkoszując się tą chwilą. Bobby był jedną z nielicznych osób, w których towarzystwie czułam się bezpieczna.
- Oh, Bobby. Tyle się wydarzyło - zaczęłam, ale widząc smutek w jego oczach, zmieniłam temat. - To nie ważne. Lepiej mi powiedz, dlaczego jesteś w takim stanie. Co się stało? - mężczyzna zatoczył się do tyłu, opierając się o krzesło. Nawet ślepy dostrzegłby ,że toczy on wewnętrzną walkę. Chciał mi o czymś powiedzieć, a równocześnie coś go powstrzymywało.
- Bobby, przerażasz mnie – wyszeptałam, kładąc mu dłoń na ramieniu. Spojrzał na mnie, zmąconym przez alkohol wzrokiem, który bez wątpienia dodawał mu w tej chwili odwagi.
- Dean, oh... Emma. Dean nie żyje - wydusił z siebie, a ja mimo wszystko nadal stałam, wyczekując tego co ma mi do powiedzenia. Przecież TO nie było to, racja? To nie była prawda. Dean nie mógł umrzeć. Przecież obiecał! DEAN NIE MOŻE BYĆ MARTWY! I wtedy przypomniałam sobie słowa demona, który mnie opętał.
- Dean zawarł pakt - szepnęłam sama do siebie, wycofując się w głąb pokoju. Rzeczywistość zaczęła do mnie dochodzić, i przerażało mnie to. Znowu chciałam być opętana, nie wiedzieć o niczym.
- Skąd o tym wiesz? - Bobby powoli zbliżył się do mnie, tym razem to on obawiał się ,że mnie przestraszy.
- Gdzie Sam? - zapytałam przerażona tym ,że i mu mogło stać się coś złego. Tego bym nie zniosła, równie dobrze sama mogłabym się zastrzelić.
- Wyjechał, jakiś tydzień temu. Po... pogrzebie był tu kilka dni, później wyjechał. Jestem pewien ,że w tej chwili obmyśla sposób na wyciągnięcie Deana z... z drugiej strony - wiem co chciał powiedzieć. Mój brat jest w piekle. Mój starszy, dobry brat, jest w piekle. Dean, jest w piekle.
- Ja nie... ja... ja nie mogę - zgięłam się w pół, czując jak coś rozsadza moje płuca. Jak to jest stracić kończynę? Można z tym żyć prawda? Człowiekowi jest na początku trudno, ale w końcu się przyzwyczaja? Jedną nogę ucięto mi gdy miałam pół roku. Dorastanie bez matki, było jak dorastanie bez jednej nogi. Trudny start, z obciążeniem już na samym początku, ale człowiek nabiera wprawy, aklimatyzuję się. W końcu, nie rozumie jak można żyć z dwiema nogami. Taka jest ludzka natura, potrafimy się przystosowywać. Drugą nogę, straciłam gdy zmarł tata. Było to tym cięższe ,że byłam przyzwyczajona do życia z tą kończyną. Chodzenie było czymś naturalnym, nawet jeśli tylko na jednej nodze, ale i ona została mi odebrana. Wtedy człowiek zaczyna się zastanawiać: czemu? Dlaczego to spotyka właśnie go? Czy nie za mało się nacierpiał? Jednak mimo straty drugiej nogi nadal żyję, nie umiera. Jest sparaliżowany, ale stara się dostrzec światełko w tunelu. I wtedy ktoś wyrywa mu serce, ba wystarczy nawet jego część. Czy bez serca można żyć? Nie. Więc jakim cudem ja jeszcze stoję? Czemu, mimo dławienia się własnymi łzami, stoję pośrodku tego pieprzonego pokoju?! Jaki w tym sens?
Spojrzałam na Bobbiego, który przerażony nie spuszczał mnie z wzroku. Wytarłam łzy, tym samym rozmazując tusz po policzkach, i wybiegłam z pokoju. Po drodze złapałam za leżący na stoliku telefon Bobbiego.
Dean nie pozostanie w piekle ani dnia dłużej. Dopilnuję tego.
Będąc na zewnątrz, zaczęłam przeszukiwać listę kontaktów Bobbiego.
- Nie znam, nie znam, hmmm Kris - przeczytałam i od razu wykręciłam numer.
- Bobby? Co jest star...
- Tu Emma, potrzebuję twojej pomocy - przerwałam mu, zniecierpliwionym tonem.
- Emma? Emma Winchester? Słyszałem o twoim...
- Nie chcę rozmawiać o Deanie! Co potrzeba do zawarcia paktu z demonem z rozdroży? - krzyknęłam, wściekła. Nikt, nie będzie rozmawiał o Moim bracie. On wróci. Dean będzie żył.
- Emma, skarbie, wiem jak się czujesz, ale uwierz mi to... - mówił powoli, starannie dobierając słowa.
- NIE! Gdybym potrzebowała cholernego psychologa, zadzwoniłabym do takiego. Dzwonie do łowcy. Powiedz mi co chcę wiedzieć, albo zadzwonię do kogoś bardziej pomocnego. - Puściły mi całkowicie nerwy, co dało się dostrzec po moim ciele, które nienaturalnie drgało.

***

Szczerze, nie wiem jak dotarłam na te położone, za miastem rozdroże. Sądzę ,że łatwiejsze było wykradzenie pijanemu Bobbiemu, potrzebnych mi składników, niż znalezienie jakichkolwiek rozdroży. Pośpiesznie zakopałam przygotowane pudełko. Maszerowałam w kółko, wyklinając Krisa za złe składniki, gdy nagle usłyszałam za sobą chrząknięcie. Odwróciłam się gwałtownie.
- Creon? - przede mną stał młody, przystojny mężczyzna, w czarnym garniturze. Jedynymi kolorowymi elementami, był czerwony krawat i tego samego koloru oczy. Było coś jeszcze - był przerażony.
- Rozczaruję cię, ale to ja, Emma. Nie wiem gdzie twój kumpel jest, ale na pewno nie ma go we mnie - skrzywiłam się, słysząc swoje ostatnie zdanie. Mężczyzna roześmiał się, rozluźniony, podchodząc bliżej.
- Oh Emma, wydaję mi się ,że nasz drogi zdrajca miał szczęście i zabiłaś go, tak samo jak wcześniej Barateona, który zamieszkiwał twojego chłopaka - ustał kilka metrów przede mną, przyglądając mi się. - Oh, no tak. Zapomniałem. Ty nie pamiętasz co się wtedy stało. Nasza biedna, mała, Emma - wyciągnął w moim kierunku swoją dłoń, wsuwając mi niesforny kosmyk włosów za ucho. Strąciłam jego rękę.
- Nie jestem tu by rozmawiać o twoich, czarnookich kumplach.
- Wiem po co tu przyszłaś. Chcesz ratować brata, który trafił do nas za to samo, co właśnie robisz. Czyż nie uważasz, że powstaje nam tu blednę koło?
- Przestań chrzanić, i przypieczętuj ten głupi pakt. W końcu i tak chcecie mojej duszy, czyż nie? Po coś są te wszystkie próby zabicia mnie?
- Chcemy Cię martwej to fakt, ale czy chcemy twojej duszy? To coś innego - obszedł mnie, ciągle bacznie mi się przyglądając - Jesteś tu by się targować prawda? Dean zgodził się oddać swoją duszę za rok? Nie za dziesięć lat, jak każdy zdrowy na rozsądku człowiek, ale za jeden rok. Co ty mi zaproponujesz? - stanął nagle, pocierając palcami brodę.
- Nie chcę nic, oprócz możliwości pożegnania się z braćmi. Czyli tym co twój przyjaciel, brat czy jak go tam nazwiesz...
- Zdrajca - wtrącił.
- Nie ważne! Odebrał mi możliwość pożegnania się z bratem, próby ocalenia go. Wystarczy mi jeden dzień, i będę wasza. Możecie mnie zabić, opętać. Nie obchodzi mnie to - machnęłam ręką.
- Czyżbyś nadal nie wiedziała, dlaczego tak bardzo Lilith, chcę twojej śmierci? - przysunął twarz do mojej, uważnie przyglądając się moim oczom. - Nie pamiętasz, jak potężny był Creon, gdy cię opętał? Nikt nie mógł go zatrzymać. Mógł pokonać samą Lilith, zostać pieprzonym królem piekła - po każdym słowie, jego źrenice poruszały się, badając moją reakcje na jego słowa. - Czyżbyś nic nie pamiętała? - odsunął się nagle, wybuchając niekontrolowanym śmiechem.
-Ona.Znowu.Nic.Nie.Pamięta!- wysyczał między nabieraniem powietrza. - Wybacz dziewczyno, ale powinnaś targować się o lepszą pamięć, niż powrót brata - zacisnęłam dłonie w pięści, czując jak ogarnia mnie furia.
- Nie waż, się mówić o moim bracie! - wrzasnęłam robiąc krok do przodu. - Masz mi go zwrócić! - krzyknęłam, tracąc panowanie nad sobą. Demon zrobił krok w przód, łapiąc mnie obiema rękoma za szyję.
- Albo co? Biedna, Emma nie ma pojęcia kim jest. Nie wiesz jaką potęgę masz w sobie. Skoro Creonowi udało się usidlić cię aż na dwa tygodnie, pomyśl co ja mógłbym zdziałać.
- Stał byś się zdrajcą? Tak samo jak twój kumpel? - wycharczałam, z trudem łapiąc oddech.
- Dla takiej władzy? Tak - wysyczał, obsesyjnie się we mnie wpatrując. Już otwierał usta, by zmienić 'naczynie', gdy nagle czyjaś ręka znalazła się na jego głowie. Usta demona otworzyły się szerzej, tak samo oczy. Wraz z krzykiem, z jego ust wydobyła się poświata, rażącego i ciepłego światła. Ucisk na szyi zelżał, a jego bezwładne ciało, opadło na ziemię. Spojrzałam na nie, przypominając sobie ciała z chaty. Ciągle mając utkwiony wzrok w ziemię, dostrzegłam czyjeś stopy przede mną. Przerażona, podniosłam powoli wzrok, gotowa na kolejny atak. Zamiast kolejnego demona, ujrzałam słup światła. Było oślepiające i ogromne, ale było też w nim coś ciepłego, kojącego, coś dzięki czemu przez chwilę poczułam spokój. Poświata migała, kurcząc się. Przez chwilę bałam się ,że zniknie, ale zamiast tego, ona zaczęła nabierać kształt. Konkretny kształt, bowiem ludzki. Po chwili zniknęła, a ja ujrzałam stojącego, przede mną mężczyznę. Miał on na sobie beżowy, długi płaszcz, zarzucony na garnitur z niebieskim krawatem. Oczy miał koloru oceanu, głębokie lecz uspokajające. Spojrzałam w nie, zafascynowana.
- Witaj Emmo Mary Winchester! Wiedziałem ,że jesteś wyjątkową osobą, musiałem jednak zdobyć pewność – przemówił, spokojnym głosem, nie odrywając ode mnie wzroku. Było w nim coś dziwnego, nie ludzkiego (pomijając oczywiście tą grę świateł, którą właśnie odstawił).
- Nazywam się Castiel, anioł Pana - spojrzałam na niego zszokowana. Anioł? To one istnieją? Znaczy, wierzyłam w anioły, demony, piekło i niebo. Jednak jest różnica od zwykłego wierzenia a uwierzenia.
- Jesteś tu by mnie zabić? - zapytałam drżącym głosem, spuszczając wzrok. Nie mogłam znieść jego przeszywającego spojrzenia.
- Nie po to strzegłem Cię, by teraz odebrać Ci życie.
- To ty mnie ratowałeś? Ty zabiłeś Creona, te demony w chacie, i Robba, to znaczy Barateona? - moje plecy oblał zimny pot.
- Tego, który cię opętał i jego pobratymców. Tak, to byłem ja. Musiałem zainterweniować. Sądziłem jednak ,że sama dasz sobie radę. Jak widać, nie jesteś jeszcze gotowa.
- Gotowa na co? - ośmieliłam się spojrzeć mu w oczy.
- Na swoje przeznaczenie – wypowiedział to tak, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. - Przyszłaś na świat w pewnym celu, wszystko dzieję się nie bez przyczyny.
- A jaki to jest niby cel? Co ja takiego mogę zrobić? Jestem tylko zwykłym człowiekiem, w dodatku nie zbyt pomocnym, jak widać. Nie jestem jakimś aniołem, czy nawet łowcą. Szczerze? To nie radzę sobie nawet z byciem człowiekiem. Co takiego mam w sobie, by anioł taki jak ty, mnie strzegł? - mój głos się łamał z każdą chwilą, ale mimo wszystko mówiłam dalej. Castiel przekręcił głowę w bok, przyglądając mi się.
- Masz w sobie łaskę bożą, Emmo - odpowiedział pewnie – Nie jesteś zwykłym człowiekiem, i nigdy nie byłaś - dodał wyciągając w moją stronę dwa palce. Nim się spostrzegłam, dotknął mojego czoła, a świat spowiło jasne światło.





_______________________________________________
Oto i jest rozdział 9. Od razu przestrzegam ,że rozdział sprawdziłam tylko raz. Wyjeżdżam i chciałam przed wyjazdem wstawić ten rozdział. Wracam dopiero pod koniec lipca, tak więc rozdział 10 pojawi się dopiero w sierpniu. Mam nadzieję ,że po powrocie zastanie mnie miła niespodzianka w postaci komentarzy od stałych czytelników, ale i też pojawianie się nowych.  Dziękuje Wszystkim którzy komentują.

Co do opowiadania, i tego oto rozdziału. Następny rozdział rusza z 4 sezonem SPN, od razu mogę obiecać ,że 
- sezon 4 będzie tu bardziej zgłębiony niż 3, który przeleciał szybko. 
- Emma, Dean i Sam będą teraz spędzać ze sobą więcej czasu, tak więc szykujcie się na naszą trójcę w akcji. 
- Castiel zostaję wprowadzony do opowiadania, będzie go tu więcej niż w 4 sezonie serialu
- Dowiecie się więcej na temat Emmy. Skąd u niej łaska Boża. Od razu zdradzę ,że prawda może okazać się bolesna. 

Tak więc mam nadzieję ,że jesteście ciekawi dalszej historii. :D
Ps. Rozdział sprawdzę dokładnie po powrocie :)

________________________
Zapraszam na moje nowe opowiadanie: Black Birds
http://blue-eyes-black-wings.blogspot.com/

Oraz na kanał YT, gdzie znajdziecie filmiki o Deanie i Elenie :) oraz wiele więcej. 
https://www.youtube.com/channel/UC0xupZu_Qnt7iFO8RC21yQA